Rozstanie jest zawsze trochę jak śmierć

Rozstanie jest zawsze trochę jak śmierć
(fot. shutterstock.com)
Uwe Böschemeyer / slo

Do smutnych realiów życia społecznego należą rozstania i rozwody, których liczba w ostatnich latach zastraszająco wzrasta. Jestem jednak przekonany, że pod pewnymi warunkami niejedna para, która się rozstała, może się ponownie zejść i że niejedna osoba rozwiedziona mogłaby zyskać więcej niż dotąd wewnętrznego spokoju.

Kryzys - zagrożenie i szansa

Niechciane rozstanie z partnerem, zwłaszcza z osobą kochaną, jest głębokim przełomem w życiu. Jeśli nawet można go się było od dłuższego czasu obawiać, jego fakt oznacza dla osoby, która zostaje opuszczona, wydarzenie, któremu trudno sprostać. Rozstanie jest zawsze czymś trochę jak śmierć.

Osoba opuszczona staje w obliczu zupełnie nowej sytuacji życiowej, której absolutnie nie chciała, i początkowo jest wobec niej bezradna. Jej dotychczasowe nastawienie do życia uległo wskutek niedobrowolnego rozstania załamaniu, jej poczucie wartości życia być może wygasło. Jej gotowość wypracowania w sobie postawy odpowiadającej nowej sytuacji jest początkowo znikoma. Osoba ta znajduje się w głębokim kryzysie. Kryzysy są jednak zarówno zagrożeniem, jak i szansą. Są groźne, zarazem jednak stanowią wyzwanie do zmiany życia. Ten, kto stracił ukochanego partnera, stoi na rozdrożu. Od tego, jak przebiega okres rozstania, zależy jednak często ukształtowanie nie tylko bliższej, ale także dalszej przyszłości oraz spojrzenie na całą historię życia.

DEON.PL POLECA

To właśnie w tym na pozór beznadziejnym okresie stanowi szansę, że osoba opuszczona bardziej niż dotychczas wejdzie w siebie, bardziej stanie się osobowością z własnym profilem i rozpocznie bardziej niż dotychczas kierować własnym życiem. I być może zmiana ta sprawi, że partner, który odszedł, pewnego dnia zapragnie powrócić. (Inna sprawa, czy druga strona go jeszcze zechce).

Na początku okresu rozstania i w ogóle w życiu bezcenne jest uświadomienie sobie, że ostatecznie decydujące dla dalszego toku życia nie są rozczarowania, zranienia, straty, nie jest jakaś konkretna udręka, lecz sposób, w jaki osoba opuszczona do nich się ustosunkowuje. W gruncie rzeczy mniej ważne jest to, co trudnego przeżyła, niż jak to przyjmuje i w sobie kształtuje.

Osoba opuszczona i otoczenie społeczne

Ponieważ jesteśmy nie tylko jednostkami, lecz także istotami społecznymi, potrzebujemy świadków nie tylko naszego szczęścia, ale i nieszczęścia. Dlatego osoby opuszczone potrzebują przede wszystkim ludzi, którzy ich wysłuchają - uważnie, współczująco, powstrzymując się od ocen.

O wiele za mało uwzględnia się jednak fakt, że osoba opuszczona otacza się często "przyjaciółmi", którzy podburzają ją przeciwko wiarołomnemu partnerowi. Jednostronnie i naiwnie rozniecają one gniew osoby pokrzywdzonej, określają tego, kto odszedł, cierpkimi słowami, i zupełnie nie zauważają, że projektują na niego własny lęk przed tym, że zostaną opuszczeni, do którego się przed sobą nie przyznają.

Z jednej strony ich pozorna solidarność jest dla partnera pokrzywdzonego krzepiąca, ponieważ wskutek rozstania stracił on w znacznej mierze pewność siebie. Z drugiej strony podsycane przez "przyjaciół" uczucia agresywne przeszkadzają mu zanalizować i przepracować własny problematyczny udział w całej sprawie. Ponadto pobudzona w nim złość może się usamodzielnić i zwrócić przeciwko byłemu partnerowi, z którym być może jest on ciągle jeszcze wewnętrznie związany.

Niemało związków rozpada się definitywnie dlatego, że w znacznej mierze przyczyniają się do tego "przyjaciele". (Owi rozbudzający złość "przyjaciele" są zjawiskiem podobnym do niegdysiejszych "płaczek", które dawały upust własnym emocjom, nie oglądając się na odczucia osób dotkniętych bólem).

O wiele bardziej pomocni są natomiast ci autentyczni przyjaciele, którzy taktownie towarzyszą osobie opuszczonej, nie nagabują jej ustawicznie, którzy ją dyskretnie pocieszają, przyjaźnie zadają jej jedno czy drugie pytanie dotyczące jej własnego udziału w całej tej sprawie, a niekiedy powiedzą też dobre słowo o tym, kto odszedł.

Jest rzeczą znaną, że ci, którzy stracili swego partnera, spotykają się nie tylko ze słowami pociechy. Dlatego zrozumiale jest, że będąc i tak osłabieni, obawiają się sądu innych. W kręgu przyjaciół i znajomych mówi się z pewnością nie tylko o tym, kto odszedł, ale także o tym, który został opuszczony - i to w słowach pozbawionych jakiejkolwiek delikatności. Większość tych słów pozostaje na szczęście osobie dotkniętej rozłąką oszczędzona, ponieważ ich nie słyszy. Aby ją dodatkowo przybić, wystarczają jednak te, które do niej dochodzą.

Czy nie jest zastanawiający fakt, że właśnie ci, których partnerstwo doznało klęski, są najbardziej ulubionym tematem plotek? Powiedz mi, czym się najbardziej podniecasz, a powiem ci, co cię najwyraźniej samego dręczy.

Bycie przez pewien czas najbardziej ulubionym tematem "w towarzystwie" może jednak również stanowić wyzwanie do tego, by nauczyć się z większą niż dotąd swobodą stawiać czoło opinii innych.

Poznać przyczyny rozstania

Ten, kto został opuszczony, powinien przyjrzeć się temu, co doprowadziło do rozstania. Im bardziej przesłania, neguje, wypiera ze świadomości to, co się stało, im bardziej zamyka przed tym oczy, tym więcej traci siły, której pilnie potrzebuje do uporania się ze swoim kryzysem. Jeśli nawet to, o co w tej sprawie chodzi, jest bolesne, jeśli nawet spojrzenie na wewnętrzne i zewnętrzne wydarzenia wywoła początkowo niepokój, jeśli nawet inni usiłują odwrócić (odwracają) jego uwagę od jego dramatu, to jednak wypowiadając to, co jego zdaniem jest prawdziwe, zauważy, że jego dusza przestaje sama siebie obciążać. Wszystko bowiem, cośmy sobie uświadomili i z czym skonfrontowaliśmy się, oznacza wzrost tożsamości. Należy tu również to, co nie było możliwe od razu po rozstaniu: przypomnienie sobie związanych z partnerstwem dobrych chwil. Może to złagodzić gorycz rozstania i wzbudzić poczucie, że minione partnerstwo nie było daremne.

Przyznać się przed sobą do niepowodzenia

Dalszym krokiem wyprowadzającym z kryzysu byłoby uznanie przez osobę opuszczoną, że jej związek tymczasowo lub definitywnie uległ rozbiciu. Jakkolwiek osobliwie może to brzmieć, byłoby to wyrazem nowej wolności. Mogłoby utorować drogę do zwrotu w kryzysie. Dlaczego? Ponieważ takie przyznanie likwiduje wyparcie ze świadomości faktu rozbicia. Wtedy zaś wyzwolone zostają nowe siły, nic bowiem tak nie krępuje sił, jak opór przeciwko temu, co jest prawdziwe. Jeśli osoba opuszczona potrafi tego dokonać, będzie mogła swobodniej spojrzeć na to, co może przyjść. Wtedy po całym trudnym doświadczeniu życie stanie się znowu bardziej otwarte.

Niepowodzenia są elementem życia. Jednakże istotnym problemem jest nie samo niepowodzenie, lecz odmowa uznania go jako faktu.

Ważna jest intensywność przeżywanego życia

Sensu pewnego okresu życia nie można upatrywać tylko w powodzeniu lub niepowodzeniu partnerstwa. Jego miarą jest raczej intensywność życia przeżywanego w tym okresie. Dlatego chodzi tu o następujące pytania:
Czy w czasie, który wydaje ci się stracony, żyłeś jako człowiek, a więc zastanawiałeś się, wczuwałeś, działałeś, kochałeś? Czy tego, co smutne, po prostu nie wypierałeś ze świadomości, lecz stawiałeś mu opór? Czy doznawałeś emocji, tam gdzie wskazane były emocje? Czy korzystałeś ze szczęśliwych okazji, kiedy one ci się nadarzały? Czy w tych latach nie spędzałeś swych dni leniwie, lecz dokonałeś czegoś? Czy gromadziłeś doświadczenia i nauczyły cię one czegoś? Czy tak było? Jeśli tak, to znaczy, że żyłeś, poruszałeś się i zbliżyłeś się do siebie. Że czułeś w tym czasie sens. Ze w takim razie twoje partnerstwo, jakiekolwiek by było, przypuszczalnie nie było okresem straconym.

Nie skupiać uwagi wyłącznie na swoim dramacie

Jeśli osoba opuszczona przez dłuższy czas skupia uwagę wyłącznie na swoim dramacie i patrzy jedynie na to, co ją przygnębia, przestaje widzieć wielość wartości, które również w trudnych czasach czekają na to, aby nimi żyć. Jeśli bowiem jakaś wartość, na przykład relacja do pewnego człowieka, jest absolutyzowana, wtedy życie, obrażone, wycofuje się. Skutki: Horyzont wartości osoby, która skupiła uwagę wyłącznie na swoim dramacie, ulega zacieśnieniu. Wartości, którymi mogłaby on nadal żyć - takie jak przyjaźń, przyroda, sztuka, sport, praca, jakieś szczególne zadania - przesłania długi cień, jaki na nie rzuca owo skupienie się na jednym: partnerstwie z nią czy z nim. Zycie takiego człowieka ubożeje. Powstaje wrażenie, jakby istniało już tylko jego nieszczęście.

Początkowo osobie opuszczonej nie pozostaje prawdopodobnie nic innego jak ciągłe rozpamiętywanie swego niechcianego dramatu. Jednakże to skoncentrowanie uwagi nie może trwać wiecznie.

Nikt nie jest własnością kogoś innego

Nikomu nie wolno chcieć posiadać kogoś innego, każdy bowiem człowiek winien sam dla siebie znaleźć sens swej drogi przez życie. Ten zaś, kto uważa partnera za swoją własność, jest egotykiem, ślepym na istnienie tego drugiego. Kto tak to odczuwa, jest daleki od zrozumienia przyczyn utraty, za które sam odpowiada, daleki od punktu zwrotnego kryzysu, daleki od rozpoczęcia dalszego kształcenia osobowości i bardzo daleki od możliwości odzyskania swego partnera. Miłość nie ma nic wspólnego z relacją zdominowaną przez chęć posiadania, jest ona bowiem jej przeciwieństwem.

Jeśli to, co osoba opuszczona nazywa miłością, jest nią rzeczywiście, to stratę partnera będzie ona wprawdzie głęboko przeżywać, początkowo reagować na nią nawet agresywnie, z czasem jednak zacznie patrzeć na rozstanie również z perspektywy partnera.

Ktoś może mieć szczęście polegające na tym, że dane mu jest żyć z partnerem przez długi czas. Opieranie jednak na tym żądania, by partner ten przez całe życie w sposób, jakiego on sobie życzy, był do jego dyspozycji, jest wyrazem egotyzmu.

"Błędy" popełniane w okresie rozstania

Ten, kto kocha swego partnera, nie chce go stracić. To sprawia, że właśnie w okresie rozstania może popełniać pewne błędy. Lęk przed ostateczną utratą wypacza bowiem jego zdolność spostrzegania, popycha go do nieprzemyślanych zachowań i utrudnia konieczne rozliczenie się z własną osobowością. Może to mieć taki skutek, że człowiek ten przeoczy ostatnią szansę odzyskania partnera; już niejedna uzasadniona nadzieja spełzła przez to na niczym. Innym skutkiem może być to, że ulegnie on w swoim smutku stagnacji i przeoczy możliwości nowych wartości.

Jakie zatem błędy można popełnić?

Oto przykłady:

  • Jeśli osoba opuszczona mówi tej, która odeszła, że nie będzie mogła bez niej żyć, nakłada na nią brzemię, jakiego ona nie może ani nie chce nieść. Staje się dla niej uciążliwa. Jeśli w dodatku grozi samobójstwem, druga strona będzie się wprawdzie o nią lękać czy w każdym razie troskać, ale nie spowoduje to w niej nawrotu miłości.
  • Jeśli osoba opuszczona stara się zatrzymać stronę odchodzącą w ten sposób, że aluzyjnie czy otwarcie próbuje wzbudzić w niej poczucie winy, ta reaguje na to sprzeciwem, jeśli wręcz nie agresją. Myślę o zarzutach dotyczących dzieci, o użalaniu się na samotność, o przypominaniu, że przecież umożliwiło się temu drugiemu wykształcenie. Istnieje wiele sposobów na to, by w okresie rozstania wywierać na osobę odchodzącą presję - także posługując się chorobą czy wiekiem, lękiem o sytuację materialną czy postępującą depresją, morałami czy często prezentowanymi łzami. Zarzuty te często są w jakiejś mierze skuteczne, jednakże skutek oczekiwany, powrót partnera, następuje w niezwykle rzadkich przypadkach.
  • Jeśli osoba opuszczona stara się odzyskać stronę odchodzącą przez to, że obiecuje jej wszelką zmianę siebie, jakiej tamta sobie życzy, prawdopodobnie doczeka się tylko współczucia. Nic bowiem nie jest mniej pociągające niż samoponiżenie. Oznacza ono przecież rezygnację z własnej osobowości.

W jakikolwiek sposób jedna ze stron chciałaby skłonić drugą do powrotu, dla większości tych, którzy zdecydowali się na rozstanie, próba byłego partnera, by ich zatrzymać, jest tylko ponownym wyzwaniem do uwolnienia się. A jeśli nawet kiedyś wydaje się, że taka próba się powiodła, to związany z dramatem koniec związku może zamienić się w dramat bez końca.

Dość często partner próbujący ratować związek ma w rzeczywistości na względzie nie partnerstwo czy drugą stronę, lecz tylko samego siebie. Jeśli jednak ta druga strona ma dostateczne wyczucie, dostrzeże jego niezbyt czasami szlachetne motywy i definitywnie położy kres związkowi.

Więcej w książce: Co jest ważne? - Uwe Böschemeyer

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Rozstanie jest zawsze trochę jak śmierć
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.