Melancholikom świeci czarne słońce

Melancholikom świeci czarne słońce
Czarne słońce to nie tyle poetycka metafora, co rzeczywistość chorego w głębokiej depresji (fot. margolove / flickr.com)
Logo źródła: Nowy Dziennik Alfa Omega / slo

Jak to się dzieje, że nagle świat dosłownie z dnia na dzień traci kolory i pogrąża się w szarości. Co sprawia, że melancholikom nie świeci złote, tylko czarne słońce?

Literatura opisała już rzeczywistość odbitą w wykrzywionym cierpieniem zwierciadle depresji na tysiąc sposobów. Teraz robi to neurobiologia.

DEON.PL POLECA




I dowodzi, że "smutny szatan" z wiersza Staffa, który przechodząc przez ogród duszy "kwiaty kwitnące przysypał popiołem, trawniki zarzucił bryłami kamienia i posiał szał trwogi i śmierć przerażenia", to wprawdzie poetycka metafora, ale bliższa klinicznym objawom głębokiej melancholii, niż można było przypuszczać.

Zaledwie kilka miesięcy temu pracująca pod kierunkiem prof. Ludgera van Elsta grupa naukowców z uniwersytetu we Fryburgu udowodniła, że chorzy na depresję rzeczywiście widzą świat w ciemniejszych barwach, czego udało się dowieść za pomocą techniki elektroretinografii. Zastosowanie tej metody, analogicznej do sposobu, w jaki badanie EEG określa aktywność komórek kory mózgowej, pozwoliło prześledzić dynamikę impulsów elektrycznych w siatkówce oczu osób cierpiących na poważne zaburzenia nastroju. Wyniki owego eksperymentu - opublikowane w kwietniu minionego roku w periodyku "Biological Psychiatry" - dowodzą, że rzeczywiście istnieje związek między depresją a wrażliwością komórek siatkówki na kontrasty świetlne (za którymi idzie zdolność postrzegania barw). Przy czym im silniejszy spadek nastroju, tym słabsza była reakcja siatkówki na kolor i światło.

Dla melancholików świat naprawdę przybiera więc barwę popiołu, a czarne słońce to nie tyle poetycka metafora, co rzeczywistość chorego w głębokiej depresji.

W tej chwili prowadzone są dalsze badania, zmierzające do wykorzystania tego odkrycia w diagnostyce zespołów afektywnych, pod którym to terminem kryją się dramatyczne zaburzenia w sferze emocji.

Odkrycia takie, jak to dokonane przez uczonych z Fryburga, dają nadzieję na lepszą diagnostykę, a tym samym bardziej skuteczne leczenie stanów depresyjnych, zwłaszcza zaś depresji klinicznej, której prawdziwa natura do dzisiaj pozostaje dla medycyny nierozwiązaną zagadką.

Owszem, istnieje obowiązujący dzisiaj model tej niebezpiecznej choroby, ze względu na rosnącą lawinowo liczbę przypadków i statystykę zgonów traktowanej jako jedno z największych zdrowotnych zagrożeń współczesności.

W tej chwili przyjmuje się, że jest to schorzenie wynikające z zaburzenia równowagi neuroprzekaźników - substancji, które odpowiadają w mózgu za przebieg procesów chemicznych leżących u podłoża naszych emocji. Za neurotransmiter, który jest najbardziej podejrzanym czynnikiem sprawczym depresji, uchodzi zaś "hormon szczęścia" - serotonina, chociaż pewną rolę przypisuje się też dopaminie i noradrenalinie. Według obowiązującej w tej chwili oficjalnej wykładni o głębokości depresji ma decydować przede wszystkim deficyt serotoniny, według niektórych teorii wynikający z dziedziczonego upośledzenia mechanizmów jej wychwytu. Toteż leki stosowane w tej chwili w terapii zaburzeń afektywnych przede wszystkim łagodzą niedobory tego właśnie neuroprzekaźnika, czego dowodzi receptura najpopularniejszego dzisiaj medykamentu na depresję - prozacu.

Konkurencyjna teoria też wiąże rozwój depresji z poziomem serotoniny, ale opiera się na założeniu, że choroba bierze się nie z jej deficytu, tylko z nadmiaru. Być może obie koncepcje są zresztą prawdziwe, bo wiele wskazuje na istnienie dwóch rodzajów klinicznej depresji. Postać "nadmiarowa" dotyczy starszych obszarów mózgu, a "niedoborowa" kory nowej. Prawdopodobnie to właśnie dlatego w sporej liczbie przypadków preparaty serotoniny, zamiast pomagać, w początkowej fazie depresji jeszcze niebezpiecznie pogłębiają jej objawy.

Toteż wprawdzie badania naukowe nad etiologią i fizjologią depresji rzuciły nieco światła na procesy, które leżą u jej podłoża, ale mimo wszystko owa wiedza niewiele odbiega wciąż - w praktycznym wymiarze - od przekonania starożytnych, że smutek egzystencjalny bierze się z nadmiaru "czarnej żółci". Nadal leczy się depresję objawowo, choć stosunkowo skutecznie. No ale nauka dowiodła już dotąd przynajmniej tego, że czarne słońce melancholików to coś więcej, niż tylko tylko pusta literacka metafora.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Melancholikom świeci czarne słońce
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.