Samoakceptacja nie jest egoizmem. Jak polubić siebie?

Samoakceptacja nie jest egoizmem. Jak polubić siebie?
(fot. shutterstock.com)
Luis Valdez Castellanos SJ

To, co łączy osoby, którym znacząco udało się zmienić swoje życie, to właśnie akceptacja siebie. Niepotrzebnie cierpimy z powodu niedowartościowania. Nawet jeśli poczucia własnej wartości nie nabyliśmy w dzieciństwie, nie oznacza to, że jako dorośli nie możemy go sobie wypracować.

Ostatnio ukazało się na ten temat wiele publikacji naukowych. Nie chodzi tylko o modę, lecz o potrzebę łączącą wielu ludzi cierpiących z powodu niechęci do swojego odbicia w lustrze.

Poczucie własnej wartości oznacza akceptację i szacunek, jakim dana osoba darzy samą siebie; mówimy wtedy o wysokiej samoocenie. Niską samoocenę ma osoba, której brakuje owej pozytywnej oceny siebie.

Temat ten jest niezwykle ważny, ale i trudny. Często podchodzi się do niego z nieufnością. Akceptacja siebie bywa mylona z egoizmem, indywidualizmem i obojętnością wobec innych. Widmo egoizmu niejednego odwiodło od próby pokochania siebie.

DEON.PL POLECA

Wszystko to ma swoje wyjaśnienie. Żyjemy w społeczeństwie, które uczy nas, jak nie akceptować i zaniedbywać siebie. Nauka, jaka płynie z obecnego wychowania, mówi: dbaj o innych i to ich kochaj, a nie siebie. W rzeczywistości to od nas samych zależy, czy podporządkowujemy się temu społecznemu "rozkazowi", czy też nie.

Głowy rodzin, nauczyciele, i inni - obawiając się, że wychowują egoistów - wpajają nam, żeby nie myśleć o sobie, że kochać można tylko innych. Sam należę do pokolenia, w którym liczyła się miłość do otaczających nas osób, opieka nad nimi, niesienie im pomocy, a nawet odejmowanie sobie od ust i dawanie im (co też czyniły nasze matki) oraz poświęcenie się na wiele innych sposobów. Zgoda. Jednocześnie jednak unikano robienia czegokolwiek dla siebie. Od razu brano to za egoizm.

Dochodziłem wtedy do wniosku, że wszyscy coś znaczą i są ważni. Wszyscy oprócz mnie. Na liście osób godnych miłości nie było mojego imienia. W tamtych czasach zwykło się cenić osoby nie za to, że są sobą, lecz za właściwe zachowanie zgodne z rodzinnymi i społecznymi wyznacznikami. Konsekwencją tego był powszechny brak poczucia wartości i szacunku dla samego siebie.

Taki system wychowawczy doprowadza do tego, że człowiek wykreśla siebie z listy osób kochanych. Mam wspierać, szanować, cenić wszystkich oprócz siebie. Zaczynam doceniać swoją dziewczynę, rodzinę, ale nie siebie. Uważam, że tylko oni coś znaczą, nie ja. Inni mogą się zajadać smakołykami, ale ja nie. Ja mam tylko szanować i dbać o wszystkich, wyłączając z tej listy siebie samego.

Jeśli z biegiem lat nie zacznę się cenić i nie uznam, że jestem jak drogocenny klejnot, podświadomość zacznie mi podpowiadać, że jestem czymś, co można wyrzucić, zaniedbać i porzucić. Skoro sam nie mogę siebie szanować, poczuję się szczęśliwy dopiero wtedy, gdy zaakceptuje mnie cała reszta. Czekam, aż inni się mną zajmą, zaczną mnie doceniać i wypełnią braki w moim życiu. Moja egzystencja zależy od innych.

Jestem jak żebrak, który prosi o skórkę chleba. Przez takie wychowanie wiele osób uważa, że ich szczęście zależy od reszty świata, od losu lub szczęścia. Wszystko to niszcząco wpływa na jednostkę, gdyż jej samoocena zależy nie od niej samej, lecz od tego, co powiedzą jej rodzice, nauczyciele, chłopak lub dziewczyna czy szefowie w pracy. Doprowadzi ją to do niewolniczej zależności od cudzej oceny.

Najlepiej by było, gdyby we wnętrzu każdej osoby płynęło źródło własnej wartości.

Co jest przyczyną takiego stanu? Carl Rogers*, twórca terapii nastawionej na klienta, napisał pewien artykuł, który szczerze polecam. Po wielu badaniach i obserwacjach odkrył on, że po urodzeniu nasz organizm jest niezwykle mądry (nazywa to mądrością organizmiczną). Sam nami pokieruje, jeśli tylko pozwolimy mu działać. Autor uważa, że już dziecko karmione piersią ma jasny system wartości. Ocenia jedzenie pozytywnie, gdy jest głodne, i negatywnie, gdy jest nasycone (odsuwa usta od sutka mamy lub wypluwa mleko, którego wcześniej żywo się domagało). Źle znosi ból, gorzki smak, uporczywy hałas.

Niemowlę pragnie i potrzebuje miłości, dlatego też zachowuje się w sposób pozwalający mu na odtwarzanie przyjemnych doznań. Z czasem jednak sprawy się komplikują. Jeżeli dziecko zabierze zabawkę swojemu rodzeństwu i doprowadzi je do płaczu, słyszy, że jest niegrzeczne, i zostaje ukarane. Po kilku razach rozumie, że w oczach innych jego postępowanie jest złe. W ten sposób zaczyna podzielać opinię innych o sobie samym. Cudzy osąd staje się jego własnym. Zapomina o mądrości swojego ciała i aby dalej być kochanym, stara się zachowywać zgodnie z narzuconymi mu normami.

Pragnąc, by inni darzyli je miłością, nie dowierza samemu sobie i szuka pozytywnej oceny na zewnątrz. Zaczyna tracić energię, by sprostać cudzym wymaganiom i wyżebrać choć odrobinę akceptacji.

Wciąż nie nauczyłem się, że to, czego oczekuję od innych (opieka, szacunek, miłość, zainteresowanie), mogę sobie sam zaoferować. Dlaczego nie miałbym cenić siebie, kochać i szanować, dbać o swoje potrzeby?

Zapobieganie egoistycznym zachowaniom uniemożliwia człowiekowi zrobienie czegokolwiek dla siebie samego. Jest to absurdalne. Wyjaśnię to na przykładzie. Wyobraź sobie, że masz sklep, w którym sprzedajesz pewien towar. Zapisujesz go "na zeszyt" lub po prostu rozdajesz biednym za darmo, ale nie uzupełniasz na bieżąco asortymentu. Jaki będzie tego skutek? Pewnego dnia półki zaczną świecić pustkami i nawet jeśli inni będą cię prosić o pomoc, nie będziesz w stanie niczego im zaoferować. Poczujesz się wypalony i samotny. Zaczniesz być zły na innych za to, że choć tyle od ciebie otrzymali, zostawili cię samego. Może nawet poprosisz ich o zwrot towaru, wystawisz im rachunek za wszystko, co dla nich zrobiłeś. Rozczarowany i rozgoryczony będziesz miał ochotę ich osądzić. Zaczniesz też pytać samego siebie, gdzie tkwił błąd, skoro byłeś dla nich taki dobry.

Błąd tkwił nie w ludziach, ale w twoim przekonaniu, że wyjście ze sklepu po nowy towar byłoby egoizmem. Jeżeli udałbyś się po niego, jeżeli zadbałbyś o siebie, towaru wystarczyłoby również dla innych. I tak jest ze wszystkim. Ci, którzy nie dbają o swoje potrzeby ze strachu przed egoizmem i skupiają się wyłącznie na kochaniu innych, prędzej czy później poczują się wypaleni i zaczną wystawiać innym rachunki.

Znam wiele nastolatek, których rodzice - zamiast słów dowartościowania - popychali je w kierunku nieakceptacji siebie. Miało to oczywiście swoje konsekwencje. Dziewczyny te nieustannie słyszały słowa krytyki ("Jesteś niegrzeczna i nieposłuszna... uparta i krnąbrna... rozpuszczona i pyskata"). Dziewczyny te znajdowały akceptację u swoich chłopaków ("Jesteś dla mnie wszystkim... masz niezwykłe oczy... jesteś taka mądra"). Nawet jeśli był to tylko sposób na namówienie ich do rozpoczęcia współżycia płciowego, nastolatki te tak bardzo chciały czuć się docenianie, że uzależniły się od cudzych sądów. Rodzice nie potrafią przekonać takiej dziewczyny, by zostawiła chłopaka, nawet jeśli wyraźnie widać, że ma on wobec niej złe intencje.

Takie wychowanie nie tylko nie sprzyja budowaniu pozytywnego obrazu samego siebie, ale wręcz doprowadza do jego wypaczenia. Skutkiem tego  jest tendencja do widzenia we wszystkim tylko złych stron. Jeżeli żona codziennie przygotowuje wracającemu z pracy mężowi smaczny obiad i któregoś dnia nie może tego zrobić, od razu jest krytykowana. Wcześniej jednak ani słowem nie podziękowano jej za ugotowanie posiłku na czas. Z drugiej strony ludzie czują się skrępowani w obecności kogoś, kto podkreśla własne zdolności. Krytykują go za bycie dumnym i wyniosłym. Ponieważ jesteśmy przyzwyczajeni do wysłuchiwania tylko złych rzeczy o innych, wydaje nam się zupełnie normalne to, że ktoś nazwie siebie "idiotą".

Niektóre badania pokazują, że takie wychowanie sprzyja wpajaniu poczucia wstydu również kolejnym pokoleniom.

Merle Fossum i Marilyn Mason, terapeuci rodzinni ze Stanów Zjednoczonych, zauważyli, co łączy osoby zmagające się z uzależnieniami (od narkotyków, alkoholu, jedzenia, seksu). Jest to głębokie poczucie wstydu. Nigdy ich ono nie opuszczało. Wstydzili się, prosząc o przysługę, o bycie obsłużonym, a nawet otrzymując prezent.

Definiują oni wstyd jako wewnętrzne przeświadczenie jednostki o tym, że jest bezwartościowa. Człowiek ocenia tak samego siebie, uważając, że jest zły, występny, pełen wad lub niegodny bycia istotą ludzką. Wstyd popycha go do nazywania siebie "głupkiem", "tchórzem", "dziwakiem" czy "neurotykiem".

Wspomniani terapeuci dokonują rozróżnienia winy i wstydu. Wina jest uczuciem dojrzalszym, które jednostka odczuwa z powodu zachowania uderzającego w jej system wartości. Choć boli, nie doprowadza do zaniżenia jej poczucia osobistej wartości. Poczucie winy spowodowane jest posiadaniem przez daną osobę określonego systemu wartości i czystego sumienia. Innymi słowy osoba taka czuje się źle z powodu swoich czynów i ich konsekwencji, a nie dlatego, że jest zła.

Z kolei wstyd jest bolesnym wyobrażeniem, jakie mam o sobie jako istocie ludzkiej. Jestem zły, do niczego się nie nadaję. Pozbycie się wstydu wydaje się niezwykle trudne, gdyż dotyka sfery ludzkiej tożsamości (jestem dobry czy zły?), a nie czynów (zdenerwowałem się na mamę). Uczucie to niczego nas nie uczy.

Wstyd rodzi się w rodzinach, których relacje opierają się na dzieleniu ludzi na dobrych i złych. W takich warunkach dziecko zaczyna odczuwać wstyd i uważa, że nie jest nic warte. Wspomniani autorzy proponują w takich przypadkach zmianę rodzinnych relacji, tak aby opierały się one nie na wstydzie, lecz na szacunku. Odkrycie własnej wartości pomoże w przezwyciężeniu wstydu.

Akceptując siebie, uczymy się dbać o wszystkie nasze potrzeby: pożywienia, przynależności, czułości, prywatności, bezpieczeństwa, szacunku i niezależności. Bierzemy odpowiedzialność za ich zaspokojenie i nie zrzucamy tego zadania na rodzinę, przyjaciół czy małżonka. Nawet jeśli nam pomagają, odpowiedzialni za siebie jesteśmy tylko my. W odniesieniu do seksualności akceptacja siebie stanie się dla nas energią niezbędną, by nabrać szacunku do siebie i innych.

Mówię o szacunku, gdyż często zdarza się, że dana osoba, często kobieta, dba o wszystkich, ale nie o siebie. Poznałem kiedyś młodą dziewczynę, która przez długi czas odbywała stosunki seksualne z różnymi mężczyznami, buntując się w ten sposób przeciwko surowym i moralizującym rodzicom. Cóż za dziwny sposób krzywdzenia siebie tylko po to, żeby przeciwstawić się innym!

Nie można również zapominać o dochowywaniu wierności. Zanim mężatka zdecyduje się na zdradę, najpierw myśli o swoim mężu, dzieciach, rodzicach, ale w żadnym wypadku nie przyjdzie jej do głowy, że jest to również kwestia szacunku do siebie samej. O wierności małżeńskiej myśli głównie przez pryzmat męża i osób trzecich, podczas gdy wierność małżeńska to przede wszystkim wierność samemu sobie. Powinienem zatem wiedzieć, że konsekwencje moich czynów dotkną przede wszystkim mnie, a dopiero potem osoby trzecie. Znam swoje zasady, wartości, którymi kieruję się w życiu, i jeśli je złamię, to bolesne skutki odczuję przede wszystkim ja, a na drugim miejscu również inni. Jeżeli zacznę cenić swoje życie, swój związek i swoją rodzinę, będę dysponował większą ilością środków, które pomogą mi być wiernym, sobie samemu i innym. Jeżeli miłuję siebie samego, to nie skrzywdzę siebie, nawet jeśli w grę wchodzą niezwykle przyjemne doznania.

Z każdym dniem coraz lepiej poznaje się związek między poczuciem własnej wartości a zachowaniem. Wspomniana już wcześniej psycholog Dorothy Corkille twierdzi, że jedną z przyczyn nagannego zachowania dziecka jest jego negatywne myślenie o sobie samym. Jeśli uważa ono, że jest złe,  dostosowuje swoje czyny do tej opinii. Odgrywa taką rolę, jaką wyznaczono mu domu. Ponieważ zachowuje się coraz gorzej, częściej spotyka je kara, a więc odrzucenie. W ten sposób dziecko utwierdza się w przekonaniu, że jest złe. Dziecko z właściwą samooceną rzadko stwarza problemy.

Dzięki dobremu myśleniu o sobie człowiek nie zgadza się również, by inni obciążali go zadaniami niemożliwymi do wykonania lub ideałami, które spowodują jego wypalenie lub doprowadzą go do braku szacunku dla siebie. Kochający siebie nastolatek nie zaakceptuje fałszywych wyobrażeń o doskonałości, na przykład takich, że mężczyzna zawsze musi być silny i pewny siebie. Dzięki temu pozwoli sobie na chwile słabości i zwątpienia, nie dopuszczając, by te uczucia stały się dla niego źródłem stresu.

Dbanie o siebie pomoże nam również w dbaniu o innych. Jednak sytuacja odwrotna, branie pod uwagę tylko innych, nie zawsze doprowadza do szanowania siebie w taki sposób, jaki opisałem wyżej.

Mamy przed sobą niezwykłe wyzwanie - zmianę społeczeństwa i narzuconego nam nakazu kochania wszystkich oprócz siebie na inny nakaz: "kochaj siebie samego, abyś mógł kochać innych".

Dlaczego ktoś, kto kocha siebie samego, nie staje się egoistą? Lub - mówiąc dokładniej - dlaczego ktoś, kto kocha siebie samego, może kochać też innych?

Każdy z nas ma pewne potrzeby, a ciało w swojej mądrości dąży do ich zaspokojenia. Jeżeli nie jemy, ciało przypomina nam o tym poprzez doświadczenie pustki w żołądku lub ból, który zmusza nas do zjedzenia czegoś, byśmy mogli dalej funkcjonować. Osoba, która nie czuje się doceniona, zużywa energię na zaspokojenie tej potrzeby, a powstałe straty próbuje sobie później zrekompensować; przechwala się lub chce wzbudzić litość, by zwrócić na siebie uwagę i otrzymać odrobinę czułości.

Jeżeli osoba ceni siebie i kocha, skieruje swoje ciało i swoją energię w stronę innych. W przeciwnym wypadku zużyje ją, aby poprawić własną samoocenę.

Człowiek jest stworzeniem tak doskonałym, że jeżeli zajrzy do swego wnętrza, odkryje w swoim sercu nie tylko siebie, ale i resztę ludzi. Dziecku trzeba wiele ofiarować, gdyż samo nie może ono wszystkiego sobie zapewnić i jest zależne od innych. Kiedy jednak staje się dorosłe, zaczyna odczuwać szczególną potrzebę dawania. Jeżeli nie może tego zrobić, popada w frustrację. Jeżeli człowiek wejrzy w głąb siebie, to odkryje, że po brzegi wypełniony jest bogactwem, którym aż chce się dzielić z innymi.

Często spotykamy dorosłych, którzy zachowują się egoistycznie, ponieważ są wewnętrznie wypaleni. Osoba, która potrafi kochać, cenić, szanować się i dbać o samą siebie, odczuwa potrzebę dawania.

To, co wcześniej napisałem o samoakceptacji, można również odnieść do odczuwania przyjemności. W społeczeństwie przyjemność wzbudza powszechny lęk, dlatego często ucieka się ono do kar, zamiast uczyć, jak nią kierować.

Taki system wychowawczy wytwarza atmosferę strachu, przekonując, że przyjemność jest czymś złym i destrukcyjnym. Doprowadza to do sprzeczności. Z jednej strony człowiek obawia się przyjemności, a z drugiej do niej dąży. Doświadcza jej, ale czuje się z tego powodu winny, odczuwa ją ze wstydem. Nierzadko można spotkać osoby, które czują się zagubione tylko dlatego, że odczuwają przyjemność.

W ten sposób przyjemność zostaje zepchnięta w mrok. Uniemożliwia się jej poznanie i uważa się ją za siłę, która przejmuje władzę nad jednostką. Tymczasem to właśnie jej nieznajomość jest powodem braku kontroli nad przyjemnością i prowadzi do tragedii.

Poszukiwanie wyłącznie przyjemności seksualnej jest jedną z przyczyn braku zaangażowania się w relacje międzyludzkie; osoba taka zniża swoich partnerów do poziomu przedmiotów zapewniających przyjemność. Przyjemność powinna być odczuwana tylko wspólnie z inną osobą.

Także w psychoanalizie postuluje się dojrzałe przeżywanie przyjemności. Tony Anatrella twierdzi, że dla naszej podświadomości wartość przyjemności jest nieskończona. Jednak przedstawia przyjemność w zupełnie inny sposób: aby się urzeczywistnić, musi ona zostać poddana przemianie.

Autor zauważa również, że jeśli za wszelką cenę próbuje się uniknąć frustracji i zastąpić ją przyjemnością ograniczoną do natychmiastowej satysfakcji, efekty pozostawiają wiele do życzenia. Ostrzega, że jeśli dziecku wpaja się takie wyobrażenie o przyjemności (coś, co wymaga natychmiastowego zaspokojenia), zamiast nauczyć je, jak delektować się nią zgodnie z okolicznościami lub jak osiągnąć ją poprzez swoje czyny - w przyszłości będzie ono miało ogromne kłopoty z jej odczuwaniem. Dlatego też powinno się uczyć dziecko szacunku dla przyjemności. Co więcej, autor zauważa, że nawet jeżeli w dzieciństwie poszukiwanie przyjemności jest dominujące, z biegiem czasu dziecko musi się nauczyć, że przyjemność jest konsekwencją, a nie celem samym w sobie.

Proces dojrzewania do właściwego doświadczenia przyjemności oznacza spojrzenie na nią nowymi oczyma, z perspektywy pozytywnej i konstruktywnej, a nie destruktywnej. Przyjemność nie ma tylko jednego źródła: seksualności. Jest ona obecna w całym naszym życiu, od pożywienia i odpoczynku po muzykę, samoakceptację, doświadczanie Boga, pracę, służbę, przyjaźń...

Jeśli ktoś cierpi na brak poczucia własnej wartości, traktuje przyjemność jako siłę władczą i rozkosz zagłuszającą poczucie pustki i beznadziei. Jeżeli jednak zna się swoją wartość, przyjemność jest jak owoc; zbiera się ją nieustannie i bez wysiłku. W takiej sytuacji można mówić o przyjemności: życia, rozwoju osobistego, zaangażowania się we wspólnotę, nawiązania kontaktów z innymi, stawienia czoła problemom, bycia niezależnym i życia dla innych.

Przyjemność, jaką daje seksualność, pojawi się wtedy sama. Jej wynikiem będzie szacunek do siebie samego i otaczającego świata, atmosfera sprzyjająca rozwojowi, a także dbanie o siebie i innych. Przyjemność pomaga w osobistym rozwoju człowieka, jeżeli podchodzi on do niej nie ze strachem i odrazą, lecz z delikatnością. Wtedy zajmuje ona stałe miejsce w jego życiu i przestaje być powodem odrzucenia czy kary. Możemy to zilustrować przykładem naszych własnych relacji. Jeżeli w pracy mam jakiegoś kolegę lub jakąś koleżankę, z którymi się przyjaźnię, będę mógł się skupić na przydzielonym mi zadaniu. Jeżeli natomiast odczuwamy wzajemną niechęć i trwamy w konflikcie, ten brak porozumienia znajdzie się w centrum moich myśli i skoncentrowanie się na innych rzeczach będzie mnie kosztowało dużo czasu i energii. W ten sposób spór w pracy stanie się częścią mojego życia. Podobnie jest z przyjemnością. Jeżeli mam do niej życzliwy stosunek, nie będę o niej wciąż myślał. Jeżeli zaś próbuję z nią walczyć, na każdym kroku będę się jej obawiał.
Wiele osób ograniczyło rolę seksualności do prokreacji i w ten sposób ją zubożyło.

Nie lekceważąc rzecz jasna owej możliwości rodzenia nowego życia, warto również zwrócić uwagę na inne, zapomniane aspekty seksualności. Chciałbym w tym miejscu przypomnieć, że wielu młodych z różnych klas społecznych zmieniło swoje życie na lepsze dzięki swojej dziewczynie lub przyjaciółce. W swojej pracy poznałem wielu mężczyzn, którzy zerwali z alkoholem lub narkotykami dzięki pomocy kobiet. Jedno spojrzenie, jeden gest, objęcie niekiedy stają się kluczowe, by rozpocząć nowe życie wolne od nałogów. Związek kobiety i mężczyzny dla osób z niskim poczuciem wartości lub problemami emocjonalnymi może oznaczać narodzenie się na nowo.

Kiedy w związku jedna z osób wyraża potrzebę szczerej i uczciwej komunikacji - by w ten sposób poznać, co drugi człowiek lubi, a czego nie, co mu pomaga, a co przeszkadza w jego seksualności - wysyła sygnał: "jesteś dla mnie ważny i tak też cię traktuję". Taki związek pomaga drugiej osobie w narodzeniu się na nowo jako człowiekowi niezwykle wartościowemu.

Więcej w książce: Seksualność da się lubić! - Luis Valdez Castellanos SJ

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Samoakceptacja nie jest egoizmem. Jak polubić siebie?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.