Panowie do pomocy

Panowie do pomocy
Początek był trudny, miałem wątpliwości, czy się sprawdzę, czy mi psychika wytrzyma (fot. Ciorra Photography)
Logo źródła: Dziennik Polski Piotr Subik / slo

Pensjonariusze Schroniska dla Niepełnosprawnych w Radwanowicach i uczestnicy Warsztatu Terapii Zajęciowej w Trzebini nie mówią "więźniowie", ani "osadzeni"; dla nich to - od dobrych kilku lat - po prostu "panowie do pomocy".

Są wśród nich tacy, co tylko koszą trawę, pielęgnują drzewa, malują pokoje. Są też ci, co żyją z nimi blisko: prowadzą codzienną terapię, a nawet... pomagają w załatwianiu potrzeb fizjologicznych. Dotychczas większość nie miała styczności z niepełnosprawnymi; kojarzyli się im jednoznacznie: z osobami na wózkach i z zespołem Downa. Takich widać na ulicy. Nawet, jeśli patrzy się na nią zza krat.

Pomysł rzucił Zakład Karny w Trzebini, a Fundacja im. Brata Alberta z Radwanowic podchwyciła go nie bez powodu; właśnie kończyła się wydatna pomoc osób odbywających zastępczą służbę wojskową. Przez to ciągle były tyły: nie nadążano z odświeżaniem sal, usuwaniem usterek, utrzymaniem ogrodu i sadu. Więźniowie więc spadli fundacji z nieba; najpierw do prowadzonego przez nią Warsztatu Terapii Zajęciowej w Trzebini. Była jesień roku 2006; były też obawy.

- Miałam przed oczami stereotyp więźnia: mordercy, gwałciciela, złodzieja, po prostu bandyty. Jednak z terapeutami doszliśmy do wniosku, że skoro my walczymy ze stereotypami dotyczącymi osób niepełnosprawnych, to kto, jak nie my, powinien walczyć i z obiegowymi opiniami dotyczącymi więźniów - mówi wprost Katarzyna Szarzyńska, kierownik Warsztatu Terapii Zajęciowej w Trzebini, gdzie uczęszcza 30 dorosłych niepełnosprawnych intelektualnie.

DEON.PL POLECA

Rok później osadzeni pojawili się pierwszy raz w Radwanowicach; znano już tam ich zaangażowanie w wolontariat. - Nie miałam żadnych wątpliwości, ale pracownicy - owszem. Bo więźniowie kojarzyli im się z dewiantami. Przekonywałam, że nic im nie grozi; byliśmy zdesperowani, bo pomoc była nam potrzebna. Potrzebne też były pensjonariuszom męskie autorytety, bo personel mamy ściśle kobiecy - przypomina sobie Barbara Latała, dyrektor Schroniska dla Niepełnosprawnych w Radwanowicach. Ma ono status domu pomocy społecznej, mieszka w nim ok. 80 osób upośledzonych intelektualnie w różnym stopniu.

Program readaptacji społecznej dla osadzonych, ten, który powiązała ich z fundacją, stworzył por. Tomasz Wacławek, wychowawca w dziale penitencjarnym ZK w Trzebini. Program zwie się "Szkarpa", nieprzypadkowo. - To element architektoniczny, inaczej przypora, wzmacniający konstrukcję budynku. I właśnie więźniowie są takimi szkarpami - tłumaczy mjr Jan Graboń, zastępca dyrektora ZK w Trzebini. Zaś por. Tomasz Wacławek, o celach programu, mówi tak: - Chodzi nam o rozbudzanie postaw empatycznych, kształtowanie prospołecznych zachowań wśród osadzonych.

Paweł, z zawodu mechanik samochodowy, przed czterdziestką; kiedyś usiadł za kierownicą, a potem wydmuchał 0,8 promila. Dostał dwa lata, ma 5 miesięcy do połowy odsiadki. Od grudnia ub. r. przyjeżdża pomagać niepełnosprawnym w Radwanowicach. Mówi: - Współczuć to zawsze im współczułem, ale na co dzień nie miałem z nimi do czynienia. Nie miałem pojęcia, jak trudno im żyć bez pomocy.

Podopiecznych ma różnych: kobiety i mężczyzn, także osoby na wózkach. To te trzeba sadzać na toalecie. Wspólnie też rysują, układają klocki, przesuwają pionki po planszy, bo grą to trudno nazwać; nie wszyscy są w stanie pojąć zasady.

Potem obiad: wozi się ich na stołówkę i przywozi z powrotem; kąpiel: niektórych trzeba namawiać, golenie: tak, by nikogo nie zaciąć, sprzątanie. Grają też w piłkę, właściwie rzucają do siebie; chodzą na spacery. Zależnie od dnia.

Paweł: - Początek był trudny, miałem wątpliwości, czy się sprawdzę, czy mi psychika wytrzyma. I na zaufanie trzeba było popracować - i terapeutów, i niepełnosprawnych. Udało się.

Teraz nawet żalą się mu; pytają, czemu ich to spotkało.

Z kolei Tomasz, lat 53, dostał 5,5 roku za spowodowanie wypadku drogowego ze skutkiem śmiertelnym. Po alkoholu. - Wcześniej żyłem w spokoju, nie byłem nawet notowany. A tu nagle jeden wyskok, dwa i pół piwa, dziękujemy, jestem w więzieniu - mówi z żalem.

Pracował w poligrafii, ma żonę, dziecko. Ale gdy było małe nie potrafił mu nawet zmienić pieluchy; brało go na wymioty. Teraz podopiecznym zmienia pampersy, sadza na sedes, podmywa ich - i czuje się, jakby tych dzieci było dziesięcioro. Obrzydzenie minęło. Nie zamieniłby więc pracy na inną, choć alternatywę ma. Może powiedzieć: "Nie, dziękuję", iść np. jak inni więźniowie remontować budynki i sprzątać cmentarze żydowskie. Jednak daleko mu do tego; zżył się z mieszkańcami schroniska. Co dzień pytają: "Będzie pan jutro, panie Tomku?"; płaczą, gdy nie może przyjechać.

 

O jego poprzedników, którzy wyszli na wolność, ciągle pytają. Miesiącami.

Nie każdy więzień może pracować z niepełnosprawnymi. Szanse przekreśla m.in. agresywność, skłonność do dominacji. Trzeba przejść badanie psychologiczne, przekonać też wychowawcę, bo to on sporządza prognozę kryminologiczno-społeczną, która przewiduje zachowanie osadzonego po opuszczeniu ZK.

Nic na piękne oczy, to spory kredyt zaufania; sprawę rozstrzyga kolegialnie komisja penitencjarna. Gwałciciele, mordercy nie mają szans.

Trzeba się też zgodzić na pracę, nikogo się nie przymusza.

Lepiej być ekstrawertykiem, niż introwertykiem, przyda się też asertywność. Podstawa to dobra komunikacja z ludźmi, liczy się cierpliwość. Bo niektórych się karmi, więc potrafią opluć, jak małe dziecko; bo, jak sobie coś wkręcą, zadają to samo pytanie kilka razy - i trzeba im w kółko tłumaczyć. Ciągle też chcą być chwaleni.

Trzeba ich utulić, wziąć w ramiona. Nie używa się siły, wszystko należy załatwić dobrocią i głaskaniem. Na szczęście, rzadko zdarza się podopieczny złośliwy, nieusłuchany, który wszystko ma za nic.

Dla podopiecznych fundacji to żadni tam "więźniowie", ani "osadzeni"; to po prostu "panowie do pomocy".

Żadnych drelichów i pasiaków, kul u nogi, strażników z karabinami. Choć z różnych paragrafów są pozamykani, ci, którzy wspierają fundację to nie "element zdegenerowany".

Zakład Karny w Trzebini do zakład dla skazanych odbywających karę po raz pierwszy i młodocianych. Każdego roku przewija się przez niego ponad pół tysiąca więźniów.

Każdy dzień pracy wygląda podobnie. Rano przepustka, dojazd ponad 20 km do Radwanowic, ale nie karetką więzienną, lecz busem z fundacji, bez strażników. Powrót wieczorem. Kontrola, czasem dmuchanie w alkomat. Bo pić nie wolno, podobnie jak oddalać się bez zgody; przyjmować odwiedzin rodziny. Kontrole Służby Więziennej są co chwilę.

Przepustkę dostaje się na weekend, bardzo się przez to pilnują. Pilnują się też, by nie zboczyć z trasy do WTZ w Trzebini - tu akurat docierają na własną rękę.

Wojtek przychodzi do WTZ od lutego, Andrzej dłużej, od lipca ub. r. Wysportowani, więc prowadzą zajęcia z rehabilitacji ruchowej; tymczasem ich koledzy wykazują się w pracowni gospodarstwa domowego, plastycznej, stolarskiej, itd. Zgodnie mówią, że wymaga to zaufania wszystkich stron: fundacji, administracji penitencjarnej i ich, osadzonych.

Andrzej: - Liczy się ekonomia przedsięwzięcia. Dla nas wszystkich dzięki temu chwila zakończenia odbywania kary albo przybliża się, albo przynajmniej nie oddala. Mając do wyboru leżenie w łóżku, patrzenie w TV i czekanie na ostatni dzień wyroku, i przyjście do pracy - wybieram to drugie, bo przez to mam kontakt z wolnością. A do tego tam, w więzieniu, nie można pomóc nikomu, tu pomagamy - i sobie, i im.

- Rolę więźniów jako szkarpy można rozumieć na kilka sposobów. Wspierają fundację, bo przecież to nie sztuka dla sztuki, mamy z ich pracy konkretną korzyść, do wyliczenia, ale też podtrzymują niepełnosprawnych i oni sami są przez nich podtrzymywani - zwraca uwagę ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, prezes Fundacji im. Brata Alberta w Radwanowicach. - Nawzajem się wspieramy: oni nas, a my ich tworzymy przez to jedną wielką rodzinę - ocenia z kolei Barbara Latała. - Zaskoczyła nas wartość niektórych panów, są wychowani, elokwentni, wychodzą z inicjatywą. Potrafią niemal wszystko zrobić, czasem nawet możemy się od nich czegoś nauczyć.

Mjr Jan Graboń: - Na początku więźniowie cieszą się tylko z tego, że mogą wyjść za mur i że być może to przyśpieszy koniec ich odsiadki - bo komisja penitencjarna bierze pod uwagę również opinię z pracy. Potem to myślenie odchodzi w cień, zmieniają motywację. Zżywają się z niepełnosprawnymi, choć często nie mówią tego głośno, zwłaszcza przy współwięźniach. Zaczynają doceniać to, że ktoś im zaufał, że powierzył opiekę nad człowiekiem. Nawet jeśli pod okiem terapeuty - to dla nich naprawdę dużo. Pytanie tylko, jak trwałe będą to zmiany.

Tacy odmienieni zupełnie inaczej patrzą na ułomnych. Tomasz przyznaje: - Wcześniej człowiek widział ich i myślał sobie: "Są, to są". Teraz dostrzega ich cierpienie.

Dzięki "Szkarpie" zmieniło się też postrzeganie więźniów. - Nikt już nie myśli, że to bandyci; wiemy, że to normalni ludzie, którzy znaleźli się na zakręcie. Każdy z nas w każdej chwili może się znaleźć po drugiej stronie, za więziennym murem, tak jak każdy z nas, w każdej chwili, może stać się niepełnosprawnym - mówi Katarzyna Szarzyńska.

Gdyby mjr Grabonia zapytać: "Po co to wszystko?", od razu odesłałby do kodeksu karnego wykonawczego. Art. 67 kkw mówi wprost, że wykonywanie kary pozbawienia wolności "ma na celu wzbudzanie w skazanym woli współdziałania w kształtowaniu jego społecznie pożądanych postaw, w szczególności poczucia odpowiedzialności oraz potrzeby przestrzegania porządku prawnego i tym samym powstrzymania się od powrotu do przestępstwa". I to, przynajmniej w ZK w Trzebini, naprawdę się udaje.

Niedawno jeden z byłych osadzonych, uczestników "Szkarpy", z wolności przysłał do ZK list; szczery, skreślony od serca. Tak napisał w nim o pracy z niepełnosprawnymi: "Człowiek docenia, że nie został tak potraktowany przez los, zaczyna sobie zdawać sprawę, jakie ma szczęście mogąc normalnie funkcjonować. Mogąc odbierać świat takim, jakim jest naprawdę, że nie musi być zdany na drugą osobę, że może samodzielnie podejmować decyzje. Wydawałoby się to takie banalne, jednak przebywając w schronisku to już takie nie jest". Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski: - Mam zasadę, nigdy nie pytam ich za co siedzą. Za to czasem sami się przede mną otwierają. Stąd wiem, że praca w fundacji to dla niektórych z nich rodzaj ekspiacji, odkupienia win, zadośćuczynienia za dotychczasowe życie.

Imiona niektórych osadzonych, bohaterów reportażu, zostały na ich prośbę zmienione.

Źródło: Szkarpa zza krat, www.dziennikpolski24.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Panowie do pomocy
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.