Przed majestatem śmierci

Przed majestatem śmierci
(fot. Bastian / flickr.com / CC BY-NC-ND 2.0)
Dobry Tygodnik Sądecki / Katarzyna Gajdosz

Żona nie potrafiła pogodzić się z chorobą nowotworową męża. Była zrozpaczona. W tak trudnej dla siebie i partnera sytuacji usłyszała od pani Dominiki słowa w pierwszej chwili nie do pojęcia : "Proszę być przy nim. To będą najpiękniejsze chwile w waszym życiu". Zrozumiała je dopiero po śmierci męża.

Dominika Kroczek i Helena Haba, emerytowane pielęgniarki z ponad 30-letnim stażem pracy, od 12 lat są wolontariuszkami Towarzystwa Przyjaciół Chorych Sądeckie Hospicjum, które opiekuje się terminalnie chorymi, głównie na nowotwory. Niezwykle oddane swoim podopiecznym i ich rodzinom. Są z nimi do ostatniej chwili.

Scenariusz prawie zawsze taki sam: diagnoza, niedowierzanie, bunt, walka o życie, próba pogodzenie się z losem…

- Najczęściej wówczas wchodzimy do domu chorego, czyli w momencie, kiedy jego stan jest już bardzo ciężki - mówi Helena Haba. - Rodzina z braku umiejętności nie potrafi poradzić sobie ze specjalistyczną opieką, potrzebują fachowego wsparcia. Mogliby oddać chorego do szpitala, ale w takich sytuacjach radzimy, by pozostał w domu. By mógł godnie umrzeć.

DEON.PL POLECA

Obie panie pracowały w szpitalu. Widziały, w jakich warunkach ludzie odchodzą.

W kilkuosobowej sali jedno łóżko zasłania parawan. Obok dochodzi gwar rozmów pacjentów, których właśnie ktoś odwiedził, w tle jeszcze telewizor. Za parawanem cisza, ból i samotność . To nie jest godna śmierć i nigdy się z tym nie pogodzę - mówi pani Dominika.

Wolontariuszki dla swoich podopiecznych zawsze znajdą czas. Bywa, że w środku nocy z łóżka wyrwie ich telefon od rodziny chorego. Jadą na miejsce, choć nikt nie zapłaci im za wizytę ani nie zwróci za dojazd. Podają kroplówki, które mogą uśmierzyć ból choremu, i pomagają jego bliskim przygotować się na odejście. Czasami alarmy są fałszywy. Ale nie dla wolontariuszek. Nawet jeśli chory chciał tylko porozmawiać, poczuć obecność i zainteresowanie, nieprzespana noc była tego warta.

- Obecność pani Dominiki w naszym domu była niesamowicie krzepiąca. To nie tylko osoba kompetentna - z którą swoje decyzje konsultowali sami lekarze, przychodzący do mojego ojca - ale i pełna wiary. Otoczyła tatę opieką pielęgniarską i duchową. Modliła się z nami, gdy umierał i - co dla mnie było ogromnie wzruszające - towarzyszyła w jego ostatniej drodze - opowiada Marek Krzemień.

Jego ojciec o swojej chorobie dowiedział się w styczniu. Rodzina miała nadzieję, że uda się podjąć leczenie. Tydzień temu, w czwartek, w dzień, w którym miał umówioną wizytę w specjalistycznym szpitalu w Gliwicach, odbył się jego pogrzeb.

- Czasem zdarzają się cuda i choroba ustępuje. Niekiedy trwa to tylko miesiąc, niekiedy lata. Zawsze powtarzamy, że to czas dany od Boga na uporządkowania życia - mówi pani Helena.

Życia, które dla wielu wydawać się może strasznie niesprawiedliwe. Bo czy sprawiedliwe jest, aby młody chłopak kilka tygodni po ślubie dowiadywał się, że jest chory na nowotwór?
- Wiele spraw, których doświadczamy, może nam się takie wydawać, ale one nas umacniają i są dla nas łaską. Walka o życie tego młodego mężczyzny trwała pięć lat. Jego żona, gdy odchodził, była zrozpaczona, ale pełna pokory wobec majestatu śmierci - opowiada pani Dominika.

Doświadczenie wolontariuszek pozwala na wypowiadanie słów, które dla rodzin chorych w pierwszej chwili mogą być nie do pojęcia.

- Pamiętam, jak jednej z pań, której mąż zachorował, powiedziałam: "Bądź przy nim. To będą najpiękniejsze chwile w waszym życiu" - opowiada pani Dominika. - Po jego śmierci, podeszła do mnie i wyznała: "Miałaś rację. Nigdy wcześniej nie byliśmy tak dla siebie bliscy". Nasza pamięć jest wybiórcza i szybciej zapominamy rzeczy złe, a sięgamy do miłych wspomnień. Paradoksalnie nawet choroba i śmierć bliskiej nam osoby może takie rodzić.

Bycie blisko chorego, to największy dar, na jaki może liczyć. Wolontariuszki ubolewają, że coraz mniej osób stać na bezinteresowną pomoc. Na początku w Towarzystwie Przyjaciół Chorych działało 100 wolontariuszy, teraz aktywnych jest może 10.

- Codziennie wieczór pytam samą siebie, co zrobiłam dziś dla drugiego człowieka. Chyba źle bym się czuła, gdybym miała stwierdzić: To był pusty dzień - mówi pani Helena. - A często tak niewiele trzeba. Wystarczy wizyta, trzymanie za rękę i modlitwa. Zwyczajne gesty.

W podobnym tonie wypowiada się pani Dominika. Nie potrafi zrozumieć, że można tracić czas na bezproduktywne siedzenie na gadu-gadu czy czacie przed komputerem. - Kiedy o tym myślę, szkoda mi ludzi. Nie pozwólmy, by technika przysłoniła nam drugiego człowieka - mówi. Z apelem zwraca się szczególnie do młodych pielęgniarek.

- W pewnym momencie człowiek wypala się zawodowo. Mocno angażujemy się w naszą pracę. Nie potrafimy wyjść od chorego i zapomnieć o nim, aż do następnej wizyty. Tak się nie da - mówią wolontariuszki. Udzielają wsparcia, ale same po pewnym czasie tego wsparcia również oczekują.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Przed majestatem śmierci
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.