Bizneswoman z wyrokiem

Bizneswoman z wyrokiem
- Wpisałem imię i nazwisko Anny H. w googla. I tak trafiłem na notatkę o jej przekrętach mieszkaniowych. Byłem w szoku. Aneta trafiła na oszustkę - mówi Rafał, jej brat. (fot. zebble / flickr.com)
Logo źródła: Dziennik Polski Ewa Kopcik, Elżbieta Borek / slo

Anna H., 45-letnia bizneswoman z Nowej Huty, skazana przed 7 laty na pięć lat więzienia za oszustwa mieszkaniowe, spędziła za kratami tylko niecały miesiąc. Powód - zły stan zdrowia. Choroba nie przeszkadza jej jednak w prowadzeniu interesów i... w kolejnych oszustwach.

- Dwa przestronne pokoje, kuchnia i duża wnęka. Drugie piętro, w sumie 46,6 m kwadratowych. Jest mocno zdewastowane przez poprzedniego lokatora-pijaka, ale spółdzielnia wstawiła już nową wannę, umywalkę i zlewozmywak. Ściany zostały wybiałkowane - tak przed miesiącem Anna H. opisywała mieszkanie, które chciała sprzedać swojej pracownicy.

Klucze do wymarzonego, własnościowego locum Aneta S. miała dostać na dniach, a zaraz potem podpisać umowę u notariusza. Gdy wreszcie szefowa podała jej dokładny adres, natychmiast pojechała je obejrzeć. W mieszkaniu zastała zdumionych lokatorów. - Jaka eksmisja!? Jakie odstępne? Mieszkamy tu od 25 lat i nigdzie się nie wyprowadzamy - usłyszała.

W Spółdzielni Mieszkaniowej Mistrzejowice Północ, gdzie Anna H. miała rzekomo nabyć mieszkanie "z odzysku" dla Anety, też nikt o tym nic nie wie. Owszem, spółdzielnia sprzedaje mieszkania na przetargu, ale zdarza się to bardzo rzadko. Mieszkanie trafia na rynek wtórny, gdy dotychczasowy lokator z jakichś przyczyn zostanie eksmitowany. W ub. roku spółdzielnia sprzedała w ten sposób trzy lokale, w tym roku dwa - w styczniu i lutym, ale żaden pod wskazywanym potencjalnej nabywczyni adresem.

DEON.PL POLECA

24-letnia Aneta pochodzi z Czarnego Dunajca. Z wykształcenia jest kosmetyczką. Na początku marca przyjechała do Krakowa i tu znalazła pracę w salonie fryzjerskim w Mistrzejowicach. Szefowa, Anna H., przyjęła ją bardzo życzliwie. Kiedy dowiedziała się, że dziewczyna wraz z koleżanką wynajmuje mieszkanie w Krakowie, zaproponowała "bezinteresowną" pomoc w uzyskaniu własnego locum. Zapewniała, że ma znajomości w spółdzielni mieszkaniowej, gdzie jest w radzie nadzorczej. Właśnie miała trafić się okazja, by kupić ponad 40-metrowe mieszkanie za jedyne 53 tys. zł, bo spółdzielnia akurat wystawiła je na przetarg.

Rodzina Anety sprężyła się, zebrała pieniądze i już 11 kwietnia szefowa dziewczyny otrzymała zaliczkę - 34 tys. zł.

- Trochę mnie zdziwiło, że nawet tej sumy nie przeliczyła, tylko całą kupkę banknotów włożyła od razu do torebki - twierdzi Aneta. - Ale w końcu to była moja szefowa, codziennie ją widziałam, była mi życzliwa, kiedy miałam problemy z kolanem, zawiozła mnie swoim autem do szpitala. Choć więc nie dostałam potwierdzenia na piśmie, że wzięła ode mnie pieniądze, ufałam jej. Wierzyłam, że ona naprawdę ma dla mnie mieszkanie. Wtedy nie zastanawiałam się, w jaki sposób je kupi na moje nazwisko, jeśli nigdy nie podpisałam dla niej żadnego pełnomocnictwa.

3 dni później Aneta przekazała swojej szefowej kolejne 14 tys. zł., a 5 maja ostatnie 5 tys. zł. Tym razem dostała potwierdzenie w postaci odręcznego podpisu Anny H.

- Ktoś kogoś naciągnął. Mieszkanie z odzysku kosztuje w granicach 5 tys. zł. za metr kwadratowy. Ponad 40-metrowe kosztowałoby więc ok. 200 tys. zł a nie 53 tys. zł - słyszymy w Spółdzielni Mistrzejowice Północ.

Główny księgowy, po skrupulatnym sprawdzeniu rejestrów, z dużą ulgą zapewnia: Anna H. nie była uczestnikiem żadnego przetargu, nie jest członkiem zarządu, rady nadzorczej, ani nawet członkiem spółdzielni mieszkaniowej.

***

- Dowiedziałem się o tej sprawie przypadkiem, będąc klientem salonu fryzjerskiego Anny H. Potem poznałem Anetę i jej rodzinę, a następnie brata dziewczyny. Wspólnie zaczęliśmy zbierać informacje o pośredniczce mieszkaniowej oraz badać, czy to aby nie jest jakiś przekręt - mówi Paweł W., który w tej sprawie wcielił się w prywatnego detektywa.

Zaczął od tego, że poprosił o rachunek za usługę w salonie fryzjerskim. Okazało się, że to jest niemożliwe. W końcu doprosił się pieczątki z numerem NIP na świstku papieru. Na tej podstawie uzyskał w Biurze Informacji Publicznych informację, że chodzi o firmę Arka, zarejestrowaną pod koniec ub. roku na Patrycję H., córkę Anny. Dowiedział się też, że sama Anna H. była kiedyś szczęśliwą posiadaczką kilku firm, m.in. agencji pośrednictwa nieruchomości i zakładów pogrzebowych. Po jednych już dawno nie ma śladu, pozostałe są dzisiaj zarejestrowane na jej dzieci, a ona sama działa zawsze z pełnomocnictwa córki lub syna.

***

Z akt sadowych wynika, że Anna H., operatywna bizneswoman z Nowej Huty, mechanizm "załatwiania" mieszkań ma już dokładnie przećwiczony. Takie usługi oferowała w latach 90. jedna z jej firm o nazwie A-Z, pośrednicząca rzekomo w handlu nieruchomościami. Wówczas też była mowa o tzw. mieszkaniach z odzysku. Ich dotychczasowi właściciele, wedle Anny H., mieli zalegać z opłatami i z tego powodu musieli sprzedać mieszkania, bo w innym wypadku groziła im eksmisja. Właścicielka biura zapewniała klientów, że "sama załatwi wszelkie formalności, włącznie z podpisaniem aktu notarialnego i meldunkiem". I tak samo, jak w przypadku Anety, powoływała się na bliską znajomość z prezesami spółdzielni mieszkaniowych. 28 osób dało się na to nabrać - ustaliła w 2000 r. nowohucka prokuratura.

Spragnione mieszkań rodziny wpłacały jej słone zaliczki. Zazwyczaj oscylowały one w granicach 30 - 40 tys. zł., ale były też wyższe. Klienci tygodniami czekali, ale mieszkań nie było. Zniecierpliwionych Anna H. uspokajała, że "przeciągają się formalności w spółdzielni mieszkaniowej". Jednych odsyłała do swojej znajomej, która wcieliła się w rolę "notariuszki" i posługiwała się fałszywą pieczątką "Henryki Jastrząb". Innym osobiście wpisywała do dowodów osobistych fałszywe meldunki w nowych lokalach. Obijała je podrobionymi pieczęciami z UMK (dwa dowody osobiste przy okazji zniszczyła, prawdopodobnie chcąc zatrzeć ślady).

Nie na długo to pomogło. Kiedy powiadomiona przez poszkodowanych prokuratura wszczęła śledztwo, Anna H. zaczęła niektórym, tym bardziej niecierpliwym i dociekliwym, oddawać pieniądze. Robiła to jednak z zaliczek, które otrzymywała od następnych klientów.

W sumie prokuratura wyliczyła, że "doprowadziła do niekorzystnego rozporządzenia mieniem" 28 osób, wyłudzając od nich prawie 800 tys. zł. Akt oskarżenia w tej sprawie trafił do nowohuckiego sądu w 2000 r. Choć w czasie procesu Anna H. zapewniała, że nikogo "nikogo nie chciała oszukać, a mieszkania naprawdę zamierzała załatwić", sąd jej nie uwierzył. W październiku 2004 r. została skazana na 5 lat więzienia i 150 tys. zł grzywny.

Ukarana została również fałszywa notariuszka (4 lata pozbawienia wolności i 100 tys. zł. grzywny). Obydwie oszustki zostały zobowiązane do naprawienia szkody, czyli zwrotu pieniędzy pokrzywdzonym. Składały apelacje, ale sąd drugiej instancji je odrzucił. Wyrok uprawomocnił się w 2006 r.

Były też kolejne. W 2007 r. Anna H. została skazana za utrudnianie kontroli pracownikom Państwowej Inspekcji Pracy w jednej ze swoich firm, w 2008 r. - też za oszustwo i podrobienie dokumentów. Tym razem wyroki zapadły w zawieszeniu.

Ostatecznie Anna H. spędziła w wiezieniu... niecały miesiąc. Jak informuje Andżelika Michalik z biura prasowego Sądu Okręgowego w Krakowie, odbywała karę od 18 września do 22 października 2009 r. Sąd penitencjarny uwzględnił jej wniosek o przerwę w karze, a następnie zawiesił wykonie wyroku ze względu na zły stan zdrowia skazanej. - Obecnie sąd zamierza zbadać, czy sytuacja się zmieniła i czy kobieta może już przebywać w warunkach więziennych, a więc czy może odbyć resztę kary - mówi Andżelika Michalik.

***

- Wpisałem imię i nazwisko Anny H. w googlach. I tak trafiłem na notatkę o jej przekrętach mieszkaniowych. Byłem w szoku. Aneta trafiła na oszustkę - mówi Rafał, jej brat.

Kiedy nabrali podejrzeń, poszli z Anetą do ZUS, chcąc sprawdzić, czy szefowa odprowadzała składki. Nie odprowadzała!

27 czerwca poszli do Urzędu Skarbowego na Bohaterów Września. Złożyli doniesienie na temat dotychczasowych odkryć i wątpliwości w sprawie Anny H.

Aneta przez cały czas tego nieformalnego śledztwa pracowała w salonie swojej szefowej, nie zdradzając się ani słowem co do swoich podejrzeń. Oczywiście pytała, kiedy wreszcie zobaczy swoje mieszkanie. Szefowa niezmiennie zapewniła ją, że wkrótce, ale dopiero wtedy, kiedy spółdzielnia ukończy remont, bo mieszkanie jest po jakichś menelach. Żeby ją uspokoić, obiecała nawet, że dostanie 19 tys. zwrotu nadpłaty: 5 tys. zł kaucji z urzędu skarbowego i 14 tys. ze spółdzielni, bo - jak mówiła - wykup gruntu razem z mieszkaniem na razie nie wchodzi w grę. I że te 34 tys. zł., wpłacone za pierwszym razem, to już jest wszystko i nie będzie dodatkowych kosztów.

- Parę lat temu załatwiałam w podobny sposób kilka mieszkań. Tym razem wszystko poszło bardzo szybciutko. Takie są procedury. Rada nadzorcza musiała zatwierdzić decyzję zarządu spółdzielni, a ona musiała się uprawomocnić. Poprzedni najemca mieszkania dostał "odstępne" i jest zadowolony. Nikt nie chce niczego robić na wariackich papierach. Wszystko musi być zgodnie z prawem. W spółdzielni dokumenty są już gotowe, czekamy tylko na uprawomocnienie się decyzji i idziemy do notariusza. Wczoraj dzwoniłam do spółdzielni - prezes mi mówił, że jeszcze nie. Dzisiaj rano dzwoniłam - mówił, że może po południu, ale nie chcę ci Aniu obiecywać.

Nikt nie będzie się narażał, niech przejdzie przez dział członkowski, żeby się nikt nie czepiał - tak w połowie czerwca Anna H. uspokajała Anetę, jej matkę i brata, którzy potajemnie nagrali rozmowę.

W kolejnej, nagranej dwa tygodnie później rozmowie Anna H. mówiła: - Spokojnie, jesteśmy już przy końcówce. Jutro umawiam się z notariuszką. Zadzwonię rano i podam termin podpisania ostatecznej umowy.

Obiecywała też interwencję w urzędzie skarbowym, który rzekomo miał zwrócić Anecie 5 tys. zł kaucji. Znów powoływała się na znajomości i zapewniała: - Dopilnuję, żeby Anetka dostała to mieszkanie. To dobra, odpowiedzialna i solidna dziewczyna. Zasługuje, żeby jej pomóc. Ja już taka jestem, że każdemu bym nieba uchyliła. Wszystkie pracownice traktuję jak córki. Ale niektóre bardzo umiejętnie wykorzystują moją dobroć. Nieraz odchorowałam już tę niewdzięczność.

Aneta, za namową brata poszła w końcu do spółdzielni mieszkaniowej, gdzie dowiedziała się tego, co my: czyli, że nikt nie zna ani jej nazwiska, ani nazwiska Anny H.

Swoje podejrzenia o oszustwie najpierw zgłosili policji w Czarnym Dunajcu. Tam powiedzieli im, że niewiele mogą. Poszli więc do nowohuckiego komisariatu i tutejszej prokuratury. Potem do Urzędu Skarbowego i Okręgowego Inspektoratu Pracy. Wszędzie odsyłali ich na dziennik podawczy i kazali czekać ustawowe 3 tygodnie. Ale oni mieli obawę, że zostaną zatarte ślady. Uzasadnioną obawę, biorąc pod uwagę, że w minionym tygodniu salon fryzjerski został zamknięty, pracownice - bez wypłacenia pensji - zwolnione, a na drzwiach salonu wywieszono informację, że klienci, którzy nabyli kupony grupera lub gruponu - a pewnie są ich setki - muszą się starać o zwrot kosztów u sprzedawcy, czyli w Internecie!

Dzisiaj byłe pracownice próbują dochodzić swoich praw do pensji z pomocą policją. Niestety, bez większego sukcesu.

Anna H., mówi nam przez telefon, że aktualnie jest w szpitalu w Łodzi. Jej konkubent, którego zastałyśmy w salonie udaje, że nie zna realiów.- Mieszkanie? Anna? Nic nie wiem! Jednocześnie nie chce nawet podać swojego nazwiska.

Kilka dni temu Anna H. zdecydowała się zwrócić część pieniędzy, które otrzymała od Anety za "załatwienie" mieszkania. - Jej konkubent oraz pełnomocnik prawny zwrócili 35 tys. zł, a resztę pieniędzy zobowiązali się dostarczyć w ciągu miesiąca - mówi Rafał, brat oszukanej Anety. - Nie wiem, czy zwróci, ale lepszy gołąb w garści...

Sama Anna H. kilkakrotnie obiecuje się z nami spotkać i wyznacza kolejne terminy. Rozmowa przez telefon jej zdaniem nie wchodzi w grę. Jednak każde dotychczas umówione spotkanie w ostatniej chwili odwołuje, tłumacząc się chorobą.

- Żadnego mieszkania nikomu nie obiecywałam. Ktoś musiał was wprowadzić w błąd, zapytajcie zresztą Anetki - mówi, ale dopiero wtedy, kiedy zwróciła Anecie 35 tys. złotych. Wcześniej nie była w stanie wydusić ani słowa, tak bardzo była chora!

Źródło: Bizneswoman z wyrokiem

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Bizneswoman z wyrokiem
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.