Relikt sowieckiej propagandy

Relikt sowieckiej propagandy
Niech nikt mi nie wmawia, że seriale "Czterej pancerni i pies" czy "Stawka większa niż życie" są zupełnie nieszkodliwe, bo nikt nie bierze ich na serio. (fot. The Adventures of Kristin & Adam/flickr.com)
Logo źródła: Dziennik Polski Jerzy Bukowski / "Dziennik Polski"

9 maja minęło 45 lat od emisji pierwszego odcinka jednego z najbardziej popularnych, a zarazem najbardziej kłamliwych seriali w historii Telewizji Polskiej: "Czterech pancernych i psa".

Wielu moich znajomych dziwi się, że nie zamierzam rezygnować z prowadzonej od kilku lat - w imieniu Porozumienia Organizacji Kombatanckich i Niepodległościowych w Krakowie - walki z komunistycznymi filmami i serialami, zakłamującymi historię II wojny światowej. Uznając merytoryczne racje, jakimi się kieruję, doradzają mi jednak, abym pogardliwie machnął ręką na kolejne emisje czołowego wykwitu peerelowskiej propagandy.

Nie tylko pancerni

Rozumiem i doceniam ich wynikającą z życzliwości wobec mnie postawę, bo sam wcale nie jestem zadowolony z tego, że opinia publiczna w Polsce często kojarzy POKiN przede wszystkim z zażartą walką przeciw serialowi o sympatycznych czołgistach, chociaż mamy na koncie wiele różnych sukcesów, by wspomnieć choćby prowadzone z naszego doniesienia postępowanie sądowe przeciw generałowi Wojciechowi Jaruzelskiemu i innym członkom WRON o wprowadzenie stanu wojennego; uznanie - w odpowiedzi na zadane przez nas pytanie - przez Instytut Pamięci Narodowej, że Gwardia i Armia Ludowa nie były częścią Polskich Sił Zbrojnych; czy też postulat odebrania Orderu Wojennego Virtuti Militari posiadającym je jeszcze sowieckim zbrodniarzom. W zestawieniu z tymi akcjami kampania przeciw załodze "Rudego" może się wydawać trochę niepoważna.

DEON.PL POLECA

Z drugiej strony nie możemy się jednak zgodzić na to, by publiczna telewizja kontynuowała w niepodległej Rzeczypospolitej perfidny proces manipulowania świadomością historyczną Polaków, rozpoczęty w okresie PRL przez wytrawnych komunistycznych propagandzistów, jak np. pułkownik Janusz Przymanowski, autor scenariusza "Czterech pancernych i psa".

Rozpaczliwa próba pożegnania

To, co na pierwszy rzut oka może być potraktowane jako śmieszna batalia przeciw niezwykle popularnemu serialowi, w którym - jak twierdzą jego liczni obrońcy - chodzi wyłącznie o piękną męską przyjaźń i wspaniałą wojenną przygodę, a nie o prawdę historyczną, jest w rzeczywistości dość rozpaczliwą próbą pożegnania raz na zawsze lansowanej przez sowieckich politruków wersji najnowszych dziejów Polski. Szkoda, że okazuje się ona być (przynajmniej na razie, nie licząc odważnej, ale odwołanej przez jego następców, decyzji dawnego prezesa TVP Bronisława Wildsteina) przysłowiowym wołaniem na puszczy.

Niech nikt mi nie wmawia, że seriale "Czterej pancerni i pies" czy "Stawka większa niż życie" są zupełnie nieszkodliwe, bo nikt nie bierze ich na serio. Dzieci nie rozróżniają ekranowej fikcji od prawdy historycznej i dlatego łatwo przyswajają sobie narzucane im treści. Nie wierzę zaś, że większość z nich wysłuchuje od swych rodziców bądź nauczycieli przestróg, aby nie wierzyć w to, co pokazuje im telewizja oraz fachowych uwag dorosłych o tym, jak było naprawdę z rzekomym polsko-sowieckim braterstwem broni, czy "wyzwalaniem" naszego kraju przez Sowietów. Jest dokładnie na odwrót: młodzi ludzie uczą się historii właśnie z popularnych filmów, bardziej sugestywnych i łatwiej przyswajalnych niż sucha i czysto teoretyczna wiedza ze szkolnych podręczników. Wystarczy zapytać psychologów, a teza o edukacyjnej nieszkodliwości takich produkcji zostanie rozbita w puch.

Imperialny pochód Armii Czerwonej

Ziejące z kadrów "Czterech pancernych i psa" zakłamanie nie pozostaje bez wpływu na nastoletnich widzów. Idę jednak o zakład, że także wielu Polaków w średnim i starszym wieku bezwiednie wchłania to, co chcieli wpoić masowej widowni twórcy serialu. Imperialny pochód Armii Czerwonej - z polskimi jednostkami u boku - na Zachód nie budzi u nich tak jednoznacznie negatywnych uczuć, jak niemieckie kroniki filmowe, ukazujące zwycięskie boje Wehrmachtu z Sowietami w pierwszych miesiącach po 22 czerwca 1941 roku. Emitowane wiele razy przygody załogi "Rudego" i kapitana Klossa utwierdzają kolejne pokolenia Polaków w przekonaniu, że hitleryzm był z samej swej istoty zbrodniczy, podczas gdy w komunizmie zdarzały się wprawdzie poważne wypaczenia, ale generalnie trudno zarzucić mu ludobójcze zamiary, a rosyjscy oficerowie byli prawdziwymi przyjaciółmi i opiekunami naszych żołnierzy.

Zastanawiam się, jak zareagowaliby Polacy, gdyby ktoś wpadł na pomysł nakręcenia serialu, którego bohaterami byliby polscy czołgiści w służbie Wehrmachtu, wyzwalający latem 1941 roku wschodnie kresy II Rzeczypospolitej spod władzy Sowietów. Jechaliby sobie przez pola dzisiejszej Białorusi i Ukrainy, realizując męską przygodę, zachowując rycerskie zasady prowadzenia walki, spotykając rozentuzjazmowaną na ich widok polską ludność, a nade wszystko siejąc śmierć i popłoch w szeregach ustępującej im pola Armii Czerwonej. Czy taka produkcja telewizyjna przyjęta zostałaby z takim samym uwielbieniem, jakie towarzyszy każdemu pokazaniu na ekranie pancernych herosów z I Armii Wojska Polskiego, dowodzonej nb. przez zdrajcę? A przecież Janek Kos i jego towarzysze również służyli obcej sprawie. Kto nie chce tego dostrzec i zrozumieć, ten zniża się do poziomu kolejnych prezesów TVP, którzy przywracają na antenę "Czterech pancernych i psa", kierując się wyłącznie wynikami oglądalności oraz presją, wywieraną na nich przez sporą liczbę telewidzów - niereformowalnych miłośników PRL.

Sowiecka mentalność

Trzeba jasno i wyraźnie powiedzieć, że ten, kto wzrusza się jeszcze dzisiaj losami załogi "Rudego", bezrefleksyjnie przyjmując podawaną mu w atrakcyjnej formie zafałszowaną dla ideologicznych i politycznych celów wersję historii, udowadnia tym samym, jak głęboko przeżarła go sowiecka mentalność. Dla niego PRL to wyłącznie wesołe seriale i filmy, darmowe wczasy co rok, brak obawy o utratę pracy (nawet jeżeli nic się w niej nie robiło), radosne festyny "Trybuny Ludu", zadowolenie ze zdobycia kilku pomarańczy, rzucanych do sklepów przed niektórymi świętami. O strzałach w tył głowy żołnierzy niepodległościowego podziemia, wyrywaniu paznokci więźniom politycznym, odbieraniu dzieci matkom - wrogom ludu, "ścieżkach zdrowia" dla przeciwników reżimu, okradaniu narodu przez narzuconą mu siłą władzę wielbiciel Szarika i Klossa nie chce w ogóle słyszeć ani pamiętać. Nie przyjmuje do wiadomości, że to właśnie z takich przefajnych Janków czy Gustlików wyrastali potem często oprawcy polskich patriotów. Dla niego - wytresowanego przez komunistyczną (trzeba przyznać, że bardzo skuteczną) propagandę - te różne obrazy PRL nie mają ze sobą nic wspólnego. On zwyczajnie nie widzi, że są to dwie strony tego samego medalu.

Telewizja publiczna ma do zrealizowania określoną misję, także edukacyjną i wychowawczą. Dla niej nie mogą się liczyć wyłącznie słupki oglądalności ani spaczone gusta masowej widowni. Stacje komercyjne mogą robić, co im się żywnie podoba, jeśli tylko nie naruszają podstawowych zasad etycznych. Trudno mieć więc do nich pretensje, że w pogoni za pieniędzmi nie wahają się demoralizować telewidzów, używając do tego celu nie tylko pornografii, ale również czołowych wykwitów komunistycznej propagandy. To, na co mogą sobie pozwalać TVN czy Polsat, nie przystoi jednak opłacanej z abonamentu TVP. Ma ona przecież specjalistyczny kanał Historia, do którego znakomicie pasują filmy nakręcone niegdyś z przyczyn ideologicznych. Tam jest miejsce dla opatrzonych stosownym komentarzem nazistowskich i sowieckich agitek, a także dla "Czterech pancernych i psa", "Stawki większej niż życie" oraz wielu innych fabularnych i dokumentalnych świadectw minionych epok, zdominowanych przez dwa zbrodnicze totalitaryzmy. W I i II Programie TVP wolałbym zaś oglądać - i to w dobrym czasie antenowym - jak najwięcej ciekawie zrealizowanych filmów, seriali i spektakli, opartych na historii najnowszej Polski. Było już kilka takich produkcji za prezesury Wildsteina, ale to tylko pojedyncze krople w morzu oczekiwań.

Nie mamy do tej pory porządnego obrazu epopei Legionów Polskich, wojny 1920 roku, szczątkowo ukazano w paru filmach kampanię jesienną 1939 roku i działania Armii Krajowej, brak ekranowej historii walk II Korpusu Polskiego generała Władysława Andersa, nikt nie podjął tak pasjonujących tematów, jak dzieje oddziału "Ognia", czy iście sensacyjna misja patriotyczna pułkownika Ryszarda Kuklińskiego.

To są właśnie prawdziwe wyzwania dla obecnego i przyszłych kierownictw Telewizji Polskiej w tej części jej misji, która dotyczy prezentowania rodakom odkłamywanej - przy znacznym udziale Instytutu Pamięci Narodowej - historii. Ambitnych zadań nie zabraknie im z pewnością jeszcze przez wiele lat.

Źródło: Szkodliwy relikt sowieckiej propagandy

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Relikt sowieckiej propagandy
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.