Kard. Wyszyński w drodze na ołtarze

Logo źródła: Niedziela Milena Kindziuk / Niedziela

Wszystko wskazuje na to, że 28 maja 2013 r. ukaże się kościelny komunikat o zakończeniu badania cudu za wstawiennictwem Prymasa Tysiąclecia. To niewątpliwie ważny krok, mogący mieć istotne znaczenie dla procesu beatyfikacyjnego sługi Bożego kard. Stefana Wyszyńskiego.

Jednym z istotnych wymagań niezbędnych, aby sługa Boży mógł być ogłoszony błogosławionym, jest cud za jego wstawiennictwem.

- Ten warunek w przypadku prymasa Wyszyńskiego jest już spełniony - ujawnia o. dr Gabriel Bartoszewski OFMCap z warszawskiej Kurii, który jest promotorem sprawiedliwości w wielu procesach beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych. - Zakończył się już bowiem proces o domniemanym cudownym uzdrowieniu i 28 maja 2013 r. zostanie wydany komunikat na ten temat.

Oznacza to, że zostały zebrane wszystkie dokumenty dotyczące cudu, zeznania świadków, zaświadczenia lekarskie. Całość zostanie teraz przesłana do watykańskiej kongregacji i będzie czekać na decyzję Stolicy Apostolskiej.

DEON.PL POLECA

- Cudowne uzdrowienie za wstawiennictwem Prymasa dotyczy młodej kobiety, mieszkanki Szczecina, która 24 lata temu chorowała na raka tarczycy - mówi o. Bartoszewski. Po operacji okazało się, że są przerzuty. Lekarze nie dawali szans na przeżycie. Wtedy zrozpaczona rodzina chorej zaczęła się modlić o jej zdrowie za przyczyną kard. Wyszyńskiego. I zupełnie nieoczekiwanie kobieta wyzdrowiała. Żyje do dziś. Guz zniknął, choć z medycznego punktu widzenia poprawa nie miała prawa nastąpić.

Uzdrowienie zostało przebadane przez specjalną kościelną komisję. W marcu 2012 r. metropolita szczecińsko-kamieński abp Andrzej Dzięga otworzył proces o domniemanym cudownym uzdrowieniu za przyczyną sługi Bożego kard. Stefana Wyszyńskiego. Teraz został on zakończony. Uzdrowienie potwierdzono. Trwają natomiast prace nad przygotowaniem "Positio", które jest niezbędne w procesie beatyfikacyjnym, mającym zakończyć się dekretem o heroiczności cnót.

Przebaczenie zamiast nienawiści

Cud jest potrzebny - to oczywiste. Takie są procedury kościelne na drodze do świętości. Tej oficjalnej, ogłoszonej publicznie. Ale tak naprawdę liczy się przede wszystkim całe życie. Codzienne wybory, postępowanie, motywacja. I wiara.

Jak jest w przypadku prymasa Wyszyńskiego?

Wielkość prymasa Wyszyńskiego ujawniła się szczególnie podczas pobytu w więzieniu. Od samego początku, a więc od 1953 r., wykazał heroizm ducha, gdy zanotował w "Zapiskach więziennych": "Większość księży i biskupów, z którymi pracowałem, przeszła przez więzienia. Byłoby coś niedojrzałego w tym, gdybym ja nie zaznał więzienia. Dzieje się więc coś bardzo właściwego: nie mogę mieć żalu do nikogo. Chrystus nazwał Judasza «przyjacielem». Nie mogę mieć żalu do tych panów, którzy mnie otaczają…". Tego żalu nie miał przez wszystkie lata "izolacyjnego pobytu" w polskich komunistycznych więzieniach. Bo przecież, jak sam napisze: "Polacy nie umieją nienawidzić: dzięki Bogu i Jego Ewangelii". A on był Polakiem.

Gdy na początku uwięzienia Prymas dowiedział się o podpisanej przez polskich biskupów deklaracji lojalności z komunistyczną władzą (podrzucono mu w tym celu fragment gazety z artykułem na ten temat), zareagował ewangelicznie. I choć po ludzku kard. Wyszyńskiego mocno zabolało stanowisko biskupów, przekładał jednak wszystko na porządek nadprzyrodzony. Pisał w "Zapiskach...": "Dziękuję Ci, Mistrzu, za to, żeś mój los tak bardzo upodobnił do Twojego, za to, żeś w Męce swojej zostawił mi dobry wzór męki mojej. Opuścili Cię Twoi Apostołowie, jak mnie opuścili biskupi; opuścili Cię uczniowie, jak mnie moi kapłani…".

- Prymas wypracował w sobie umiejętność przebaczania - podkreśla ks. Andrzej Gałka. - Umiał przebaczyć biskupom, którzy go przecież zostawili w czasie aresztowania. Kard. Wyszyński nie tylko im przebaczył, ale żadnego z nich nie odsunął później od pełnienia ich funkcji. To świadczy o jego wielkości. I świętości.

Wyszyński naprawdę nie żywił do nikogo nienawiści. Nawet do tych, którzy go więzili, przetrzymywali w trudnych warunkach, jak w Stoczku Warmińskim, gdzie w czasie surowej zimy mocno nadwerężył zdrowie. Lód i szron były wtedy wszędzie: na korytarzu, w celi i na oknach. Pomieszczeń w ogóle nie ogrzewano, ściany były zagrzybione. Żeby wyjść do ogrodu, Prymas musiał odgarniać śnieg ze schodów. Niekiedy zaspy w ogóle uniemożliwiały opuszczenie budynku. Jak pisał Prymas, Stoczek był miejscem, w którym nie udało mu się "ani razu zagrzać stóp". Nawet myć się musiał w lodowatej wodzie. Zdarzało się, że woda zamarzała. Bywały też dni, że Prymas nie mógł pisać, gdyż zmarznięte ręce odmawiały mu posłuszeństwa. Ręce mu puchły, bolała głowa, nerki i brzuch. Mimo wielu próśb, nie udało mu się uzyskać żadnego lekarstwa, nawet środka przeciwbólowego. Na skargi czynione komendantowi słyszał, iż sam więzień jest sobie winien, że tu się znalazł.

Mimo to zanotował w "Zapiskach...": "Nie czuję uczuć nieprzyjaznych do nikogo z tych ludzi. Nie umiałbym zrobić im najmniejszej nawet przykrości. Wydaje mi się, że jestem w pełnej prawdzie, że nadal jestem w miłości, że jestem chrześcijaninem i dzieckiem mojego Kościoła, który nauczył mnie miłować ludzi, nawet tych, którzy chcą uważać mnie za swego nieprzyjaciela". "Panów w ceracie" traktował jak królów. Bo dla Księdza Prymasa "człowiek jest królem stworzenia" i należy mu się szacunek. Dlatego pragnął, by jego krzywdziciele czuli, że bycie człowiekiem oznacza coś wielkiego.

- W więzieniu na dobre objawiła się świętość prymasa Wyszyńskiego. Pokazał on bowiem swoją postawą, jak kochać nieprzyjaciół, czyli tych, którzy nas skrzywdzili, zdradzili, oszukali. To wielka szkoła miłości, Chrystusowa szkoła, najwyższych lotów. Ale takie właśnie jest chrześcijaństwo - kwituje ks. Gałka.

Bądź wola Twoja w… Komańczy

Lata spędzone w więzieniu prymas Wyszyński wykorzystywał najlepiej, jak mógł, wciąż pogłębiając swe życie duchowe. To silna, pełna ufności wiara w Boga i systematyczna modlitwa trzymały go przy życiu i sprawiły, że się nie załamał. Umiał znaleźć ukryty sens zdarzeń, których nie chciał i których nie rozumiał. "Bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i w Komańczy" - notował w "Zapiskach...". I dodawał: "Wola Twoja jest tak potężna, że skłania mnie do uznania w pełni tego faktu, że zdobywa sobie moją pełną uległość. Czuję nad sobą moc Twoją, korzę się przed nią".

W innym miejscu napisał: "Gdybyś nawet nie miał dla mnie, Ojcze Najlepszy, nic więcej jak kamień rzucony złośliwą ręką, to pragnę przyjąć go jak największą łaskę Twoją; pragnę go ucałować".

Był to ewidentny przejaw świętości. Tylko święty mógł zareagować jak kard. Wyszyński na śmierć swego krzywdziciela - Bolesława Bieruta.

Właśnie w Komańczy Wyszyński miał sen: Szedł ulicą z prezydentem Bierutem i z nim rozmawiał. Gdy się rozstali, Bierut przeszedł w poprzek na drugą stronę ulicy, nie zważając na przepisy drogowe. "Jemu to wszystko wolno, nawet gwałcić przepisy o ruchu ulicznym" - pomyślał Prymas. Szukał potem wzrokiem Bieruta, ale on zniknął gdzieś w oddali. I wtedy Prymas się obudził… Tego samego dnia dowiedział się, że Bierut nie żyje. Umarł w Moskwie, obciążony ekskomuniką kościelną. Jak zareagował na to prymas Wyszyński? Natychmiast się za niego pomodlił. W "Zapiskach..." natomiast zanotował: "Pragnę modlić się o miłosierdzie Boże dla człowieka, który mnie skrzywdził. Jutro odprawię Mszę św. za zmarłego. Już teraz odpuszczam memu winowajcy, ufny, że sprawiedliwy Bóg znajdzie w tym życiu jaśniejsze czyny, które zjednają Boże Miłosierdzie".

Wieczorem Wyszyński myślał o swoim śnie. Był pewien: "Istnieje w świecie komunikacja duchów ludzkich". Pisał: "Tyle razy w ciągu swego więzienia modliłem się za Bolesława Bieruta. Może ta modlitwa nas związała tak, że przyszedł po pomoc. Oglądałem się za nim we śnie - i nie zapomnę o pomocy modlitwy. Może wszyscy o nim zapomną rychło, ale ja tego nie uczynię. Tego wymaga ode mnie moje chrześcijaństwo".

O Bierucie Prymas nie zapomniał do końca życia. Jak opowiada ks. Andrzej Gałka, kard. Wyszyński codziennie zanosił błaganie o miłosierdzie dla niego przed Boży tron.

- Do dziś pamiętam, kiedy - niedługo po święceniach - byłem w prywatnej kaplicy Księdza Prymasa, otworzył on swój pożółkły brewiarz, po czym wyjął z niego dwie kartki. Na jednej miał zapisane nazwiska wszystkich księży, którzy odeszli z kapłaństwa. Powiedział, że każdego dnia za nich się modli. A na drugiej kartce było nazwisko Bolesława Bieruta. "Codziennie modlę się za niego, gdyż był to człowiek, który dokonał w życiu złych wyborów. Ale w gruncie rzeczy to nie był zły człowiek" - usłyszałem. Byłem zaskoczony. To jest właśnie prawdziwe chrześcijaństwo! Na tym polega świętość.

Dziś widać, że w więzieniu świętość Wyszyńskiego objawiła się na dobre. Sam Prymas stwierdził, że nigdy nie uznałby trzech lat uwięzienia za stracone i że więzienie jest dla niego "miejscem najwłaściwszym na obecny moment bytowania Kościoła".

- Pobyt w więzieniu wyraźnie pokazuje, jak Prymas dorastał do świętości - potwierdza ks. Gałka. - Był to dla niego czas bliskiej przyjaźni z Panem Jezusem i z Matką Bożą. Umiał zaufać Bożej Opatrzności, dostrzec wolę Bożą w swoim życiu. Dlatego wyszedł z więzienia jako zupełnie inny człowiek. Wtedy chyba też na dobre zakochał się w Maryi.

Rys świętości kard. Wyszyńskiego stanowi niewątpliwie jego bezgraniczne zawierzenie Maryi. W myśl hasła biskupiego: "Soli Deo" - Samemu Bogu - "Per Mariam" - Przez Maryję. Czuł się Jej niewolnikiem i uważał Ją za najlepszą Orędowniczkę w drodze do nieba.

Prymas Wyszyński zatem to nie tylko wielki patriota i mąż stanu. To wielki mocarz Boży, człowiek o niespotykanej głębi ducha, przywiązujący ogromną wagę do modlitwy, prowadzący głębokie życie duchowe.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Kard. Wyszyński w drodze na ołtarze
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.