O Chrystusie, który pokonał pradawnego węża

Logo źródła: List Agnieszka Myszewska-Dekert / "List" grudzień 2009

Moje córki, Marianna (5 lat) i Jagoda (3 lata) nie są szczególnie pobożne, ale są religijne. Są religijne, bo religia jest pewnym stanem umysłu, w którym zadaje się pytania i poszukuje odpowiedzi w sprawach najważniejszych. A one zadają mnóstwo pytań. Odpowiedzi „z wiary" są zaś dla nich tak samo dobre jak każde inne, a przy tym niesłychanie inspirujące.

W czasie weekendu gościliśmy naszego przyjaciela, Łukasza. W pewnym momencie pomiędzy nim a Marianką wywiązała się rozmowa, której finał był mniej więcej taki:

- M.: Bo to Pan Bóg stworzył świat.

- Ł.: A skąd ty to wiesz?

DEON.PL POLECA

– M.: Znikąd. Ja sobie to sama przypominam.

Wiara dziecka potrafi być bardzo głęboka. Dla nich „to" się dzieje. One „to" widzą. Ich czas jest czasem mitycznym. Ich przestrzeni nie ograniczają „niezbite" dowody nauki. Nie znaczy to jednak, że nie odróżniają „prawdziwej" historii od „fałszywej". Po prostu posługują się inną kategorią „prawdy". Widzą więcej, bo jeszcze ich nie nauczono, że nie powinny. Być może to miał na myśli Chrystus, kiedy mówił, że kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego (Mk 10, 15). Dzieci przyjmują świat z przerażającą niekiedy otwartością. Wczesne dzieciństwo to głównie etap tworzenia wielopoziomowych myślowych konstrukcji. Dziecko zbiera różne dostępne mu części (słowa, sformułowania, okruchy wiedzy, własne obserwacje) i buduje sobie w głowie obraz rzeczywistości, także religijnej. Jeśli otrzyma towar kiepskiej jakości i z drugiej ręki, nie pozostanie to bez skutków i wcześniej czy później wszystko mu się zawali. Co my, rodzice, często nieprzyzwyczajeni do rozmów o naszej wierze i nierzadko czujący opór przed wspólnym wieczornym pacierzem, możemy z tym zrobić?

Nie należy robić nic na siłę, być bardziej „pobożnym", niż się jest (co nie znaczy, że nie należy pogłębiać własnej wiary). Podobnie, lepiej nie oczekiwać ani nie wymagać od dzieci „pobożności". „Pobożne" wcale nie oznacza „religijne", tak samo jak „grzeczny" nie znaczy „dobry".

Owszem, dziecko powinno wiedzieć, jak się zachowywać w kościele, co oznaczają poszczególne gesty i dlaczego się je wykonuje, ale nie musi przez całą Mszę św. stać ze złożonymi dłońmi i zachowywać nabożnego skupienia, bo tak przecież wypada. Dzieci są bardzo wyczulone na wszelką sztuczność. Jeśli zmusimy je, by w stosunku do tego, co związane z wiarą, zachowywały się nienaturalnie, jeśli będziemy je strofować, zamiast im tłumaczyć, to sama wiara szybko stanie się dla nich nienaturalna i męcząca.

Nasze dzieci będą używać takiego języka, jakiego my używamy. Dotyczy to także języka religijnego. Nie należy go infantylizować. Może się czasem wydawać, że zdrobnienie pomoże małemu dziecku lepiej zrozumieć jakiś aspekt rzeczywistości. Nic bardziej błędnego. Dziecko ma naturalną skłonność do sięgania wyżej, niż może się wspiąć, do tego, by chcieć więcej, niż potrafi, robić „dorosłe" rzeczy i używać „dorosłych" sformułowań. Nie trzeba więc, a czasem wręcz nie wolno, dostosowywać wszystkiego do jego wieku, szczególnie zaś języka. Słowa tworzą rzeczywistość. Język, jakiego używamy, buduje obraz świata naszego dziecka, także świata wiary. Może w tym świecie znaleźć się miejsce dla „Bozi", ale może też np. dla „Boga, który się nie urodził" (określenie Boga Ojca wymyślone przez Mariannę, odróżniające go od „Boga, który się narodził", czyli Chrystusa). Różnicę widać na pierwszy rzut oka. Pierwsze określenie w zasadzie zamyka kwestię rozwoju religijności u dziecka, drugie zmusza je do myślenia.

„Niedziela. Siedzimy z dziewczynkami w bocznej kaplicy kościoła św. Andrzeja w Lipnicy Murowanej (choć „siedzimy" w ich przypadku nie jest określeniem precyzyjnie opisującym sytuację). Na samej górze ołtarza obraz przedstawiający Trójcę Świętą, jeden z tych, z powodu których pewni teologowie bizantyjscy mogliby przedwcześnie zejść na apopleksję. Marianka siada mi na kolanach, rozgląda się i pyta: »A kto to jest tam obok Pana Jezusa?« (dobrze, że nie zapytała: »Kto to jest ten łysy staruszek z wielką brodą...?«; świecącego gołębia chyba nie dostrzegła, obraz był wysoko). Jestem w kropce, bo przecież nie powiem jej, że to Trójca Święta. Mówię więc coś w stylu: obok Pana Jezusa jest Bóg Ojciec, ale to jest tylko takie wyobrażenie, Oni na pewno tak nie wyglądają. Ona jednak przerywa mi i we właściwy sobie, apodyktyczny sposób mówi: »Ten Bóg, który się nie narodził tak na pewno nie wygląda, bo On nie jest człowiekiem, ale ten Bóg, który się urodził wygląda właśnie tak. Wiem, bo ja Go widziałam«".

Do rozmów o Bogu i sprawach wiary nie potrzeba ani specjalnego czasu, ani klimatu. Raczej trzeba wyrobić w sobie gotowość do reakcji na pytania dziecka w każdej sytuacji, w każdym czasie i miejscu (chyba że jest to moment bardzo nieodpowiedni). Dla dziecka bowiem nie ma „właściwego" czasu na religijne pytania. Religia jest częścią jego świata, jedną z wielu rzeczy, które poznaje i które je fascynują. Pytanie rodzi się samo pod wpływem chwili, słowa lub obrazu. Pojawia się nagle, wraz z nurtującym dziecko problemem i domaga się natychmiastowego ustosunkowania się do niego; teraz, bo potem dziecko zwyczajnie o nim zapomni.

Zło, cierpienie, śmierć, grzech, szatan. Kiedy chcemy porozmawiać z dziećmi o tym, w co wierzymy, nie bójmy się tych tematów. Opowiadanie „o Jezusie, dobrym człowieku, który kochał dzieci", dla samych dzieci jest mało ciekawe, ale opowieść „o Chrystusie, który pokonał w Krainie Ciemności pradawnego węża - szatana" od razu zyskuje ich uwagę. „W bajkach musi być zawsze coś strasznego - powiedziała mi kiedyś starsza córka - bo inaczej nie byłyby ciekawe". To zdanie bardzo dobrze opisuje problem. Dziecko czuje, że „prawdziwy" świat nie jest różowy i pluszowy, że zdarzają się rzeczy złe i smutne, trudne i przerażające. Próbuje jakoś to pojąć. Cała (nieocenzurowana) opowieść o zbawieniu daje mu narzędzie do zrozumienia. W dzieciach ścierają się bowiem przeciwieństwa: z jednej strony boją się np. śmierci, bo ktoś znika z ich świata, z drugiej strony śmierć je intryguje.

„Moja młodsza córka, Jagódka, wyraża ostatnio lęk przed śmiercią. (c) Parę dni temu pomiędzy nią a moją starszą córką, Marianną, wywiązał się następujący dialog:

- J.: (płaczliwie) Nie umrzemy, bo Pan Jezus się nami opiekuje!.

- M.: Umrzemy!

- J.: (płacz)

- M.: Umrzemy, pochowają nas, zjedzą nas robaki, ale potem Pan Jezus przyjdzie, stworzy nas na nowo, polecimy do nieba, a zapewniam cię Jagoda, że tam będzie bezpieczniej niż w domu".

Troska o wiarę dzieci jest obowiązkiem i przywilejem obojga rodziców. Jeśli dla rodziców stan wiary jest stanem naturalnym, to będzie taki również dla dzieci. W innym wypadku dziecko zacznie dostrzegać sprzeczność między słowem a czynem. Wiara z „prawdziwej" stanie się „nieprawdziwa". Jeśli dziecko idzie do kościoła z obojgiem rodziców, ale wchodzi do środka tylko z mamą - tata zostaje na zewnątrz (albo w ogóle zostaje w domu), to wcześniej czy później pomyśli, że tata „obrał lepszą cząstkę". Ot, zwykła logika… Dlatego do kościoła idziemy razem, stoimy razem wewnątrz, razem idziemy do Komunii. To kwestia świadectwa. I… raczej unikamy Mszy dla dzieci, a w każdym razie tych, o których wiemy, że przeznaczenie „dla dzieci" determinuje całą ich formę - z tego samego powodu, z którego nie używamy infantylnego języka. Dziecko ma wchodzić w świat dorosłych, w taniec wieczystej liturgii, a nie spędzać dziesięciolecie w nieistniejącym beztroskim świecie dzieciństwa. Jest małe i przeszkadza? I co z tego? Wcześniej czy później przestanie. Nie nauczy się właściwego uczestnictwa we Mszy na zewnątrz. Musi być w środku, musi w niej uczestniczyć. Zanim zrozumie, musi poznać. Pozwólcie przychodzić i nie zabraniajcie im. Do takich bowiem należy królestwo…

Marianka: „Świat się musi zmniejszać, bo nigdy by nie było końca świata. A gdyby nie było końca świata, to żaden człowiek by nie umarł. Jeden człowiek żyłby ciągle. Świat się powiększał tylko wtedy, kiedy Adam i Ewa przyszli na świat, i zaczął się zmniejszać, kiedy umarli. Potem musiał się zmniejszać i się zmniejszał. Większość świata zaczęła się zmniejszać, ale świat jest jeszcze bardzo duży, bo idzie bardzo powoli i gdyby szedł szybko, szybko ludzie by umarli. A i tak wszyscy jesteśmy bardzo mali w stosunku do ziemi i Boga. Świat się zmniejsza jeszcze wolniej, niż ja chodzę. Jak Pan Jezus się urodził, świat już się zmniejszał. Gdy się zmniejszy do końca, będzie koniec świata (…)".

Agnieszka Myszewska-Dekert

Wszystkie cytaty pochodzą z wpisów blogowych Tomasz Dekerta, pt. "Teologia dziecięca" na www.liturgia.pl/blogi

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

O Chrystusie, który pokonał pradawnego węża
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.