Malowanie jest dla twórców, nawet jeśli nie mają rąk

Malowanie jest dla twórców, nawet jeśli nie mają rąk
Jeden z obrazów Stanisława Kmiecika
Logo źródła: Dziennik Polski Majka Lisińska-Kozioł / "Dziennik Polski"

Na wernisaż do Galerii Politechniki Krakowskiej "Kotłownia" przyszedł trochę przed czasem. Spod czarnego, skórzanego kapelusza spojrzał jeszcze raz na swoje obrazy oraz zgromadzonych gości i zajął się wkładaniem butów. Przed chwilą prowadził przecież auto, więc stopy musiał mieć gołe.

Najpierw lewą nogą przytrzymał brzeg dziurawej skarpetki tak, żeby okryć prawy paluch, potem zręcznie wsunął stopę w czarny but z luźną cholewką. Wcześniej podobnie poradził sobie z drugą nogą. Trwało to krócej, niż przeczytanie tych kilku linijek tekstu.

DEON.PL POLECA




Stanisław Kmiecik radzi sobie bez rąk od urodzenia. - Nie wiem jak to jest żyć normalnie. Musiałem przywyknąć, ale przecież nadal dręczy mnie pytanie: - dlaczego akurat ja jestem taki? - mówi.

W Klęczanach koło Nowego Sącza, gdzie się urodził, zawsze czuł się inny. Chyba gorszy. Choć przecież to, że nie miał rąk, nie przeszkadzało mu w pomaganiu w pracach polowych; grabił siano, okopywał grządki motyką, pielił buraki, karmił drób. Wszystko przy pomocy nóg.

- W takich małych miejscowościach człowiek bez rąk jest w pewnym sensie na cenzurowanym. Ludzie bardziej mu się przyglądają. Jedni współczują, inni uważają za cudactwo. Myślę, że chyba mnie tam nie lubią. Z wielu powodów; bo mimo wszystko mi się powiodło, bo nie potrzebuję współczucia, choć czasami potrzebuję pomocy - mówi.

Od dwóch lat mieszka w Krakowie i jest mu tu lepiej. Wszyscy są zabiegani, zajmują się swoimi sprawami. Nie mają czasu na przyglądanie się życiu innych. - Osób niepełnosprawnych jest w dużym mieście wiele, więc nie budzimy sensacji i to mi odpowiada. Nie tęsknie za sianokosami.

Jednak na ścianach galerii powieszono wiele sielskich pejzaży. Wiejskie klimaty snują się więc chyba gdzieś w głowie artysty, choć przecież Stanisław Kmiecik nie zawsze maluje wprost, nie odwzorowuje miejsc czy rzeczy takimi jakie są. Na jego płótnach jest świat pokazany przez pryzmat jego duszy.

Na wernisaż jego prac przyszli profesorowie uczelni artystycznych, znajomi a także osoby, dla których oglądanie obrazów Kmiecika jest pewnego rodzaju terapią. - Dzięki Pana pracom czuję się lepiej - mówiła jedna z pań. - A dla mnie czas, gdy czuję się lepiej jest czasem darowanym, bo od ponad dwudziestu lat walczę z depresją.

Artysta przyznaje, że sztuka jest też dla niego pewnego rodzaju terapią, sposobem na życie, może nawet wyzwoleniem. - Dzięki temu, że tworzę, że mogę coś przekazać innym, zyskałem - tak sadzę - poczucie przydatności - mówi. - Jednak przez sztukę nie muszę sobie niczego udowadniać.

Gdy chce przekonać się ile jest wart, wsiada do auta. - Bardzo lubię podróżować, zwłaszcza samochodem, gdy sam go prowadzę, oczywiście nogami. Od najmłodszych lat uczyłem się jeździć. Na początku był to czterokołowiec napędzany siłą mięśni czyli mój "gucio", potem elektryczny "melex", aż wreszcie w 1993 roku przesiadłem się do prawdziwego auta. W bucie mam pilota, którym otwieram drzwi, stopą wkładam kluczyki do stacyjki i ruszam.

Kiedyś płacił sporo mandatów za przekroczenie prędkości. Teraz twierdzi, że jest rozsądniejszy. Gdy chce się na prawdę wyszaleć, wsiada do "ruraka". To auto z napędem na cztery koła, z silnikiem "quada". Ono pozwala mu bawić się szybkością. Może kontrolować swoją sprawność i udowadniać sobie, na co go stać.

- Samochód to prosta sprawa: do przodu, do tyłu, hamulec, gaz... - mówi Stanisław Kmiecik. - Malowanie przeciwnie - wymaga wysiłku, choć to moja pasja i mój zawód. Trzeba mieć koncepcję, pomysł na obraz i w dodatku ten pomysł zrealizować.

Kmiecik to robi i sprzedaje obrazy. Te, które powstają na zamówienie, i te, które namalował z potrzeby serca.

Zaczął interesować się plastyką, gdy miał bodaj pięć lat. Twierdzi, że jest samoukiem, choć sporadycznie korzystał z pomocy nauczycieli malarstwa i rysunku. Posługuje się różnymi technikami, jednak najbardziej lubi olej i akwarelę. Poza tym pastel, temperę czy rysowanie ołówkiem. Pamięta, że swój pierwszy poważny obraz olejny namalował w 1986 r.

Oprócz pejzaży tworzy akty - na wystawie zwraca uwagę kobieta z wężami, albo smokami... - i martwą naturę. Lubi też mroczne klimaty typu fantazy i surrealizm. Przyznaje, że te obrazy pełne są bardzo osobistych, metafizycznych nastrojów.

Jakiś czas temu któryś ze znanych profesorów powiedział mu, że musi się zdecydować, czy jako artysta chce raczej być, czy raczej mieć. - A ja staram się i mieć, i być. Obrazy powstające na zamówienie muszą być z nim zgodne, ale nie muszą być złe, kiczowate.

Gdy pytam o trudne chwile, śmieje się i przyznaje: że trudno jest tylko wtedy, gdy brakuje mu pieniędzy. Ma przecież dużą rodzinę; pięcioro dzieci - w tym najmłodsza siedmiomiesięczna Julka - potrzebuje oparcia w ojcu.

Nauczył się radzić sobie w sprawach fundamentalnych. W tych drobnych, codziennych czasami, bez oporów, prosi o pomoc.

Podczas wernisażu, ktoś poprawił mu krawat, ktoś inny kapelusz i mikrofon. Ktoś podał kieliszek wina, a on wziął go "do stopy" i nie uroniwszy nawet kropli upił łyczek, czy dwa... A potem obserwowaliśmy, jak artysta zdjął buty, wysunął ze skarpet stopy, a potem operując placami nóg otworzył kuferek z przyborami do malowania. Spośród wielu ołówków, flamastrów i kredek wybrał niebieski cienkopis, potem rozsunął suwak i z teczki wyjął szkicownik. Wszystko ułożył na podłodze, wziął cienkopis między palce prawej stopy i zaczął szkicować.

W ciągu pół godziny powstał rysunek przedstawiający dom nad rzeką. Stanisław Kmiecik rysował jakby mimochodem, ale kreski były równe, proporcje i perspektywa zachowane.

A jednocześnie opowiadał o tym, że jest członkiem Światowego Zrzeszenia Artystów Malujących Ustami i Nogami z siedzibą w Liechtensteinie. Że jego prace można oglądać na kartkach świątecznych w kalendarzach wydawanych właśnie przez to zrzeszenie. Że założył je w 1956 roku niemiecki niepełnosprawny malarz Arnulf Eric Stegmann. Zrzeszenie jest otwarte na przyjęcie nowych twórców czyli osób niepełnosprawnych, które na skutek choroby lub wypadku utraciły możliwość posługiwania się rękami.
Że do Zrzeszenia należy ponad 500 niepełnosprawnych artystów z całego świata, a w ponad 40 krajach istnieją wydawnictwa artystyczne, które zajmują się publikacją reprodukcji dzieł artystów malarzy tworzących ustami lub stopą. W Polsce sprzedażą kartek i kalendarzy z motywami malowanymi przez niepełnosprawnych artystów, jak i dbaniem o rodzimych twórców zajmuje się wydawnictwo AMUN z Raciborza powstałe w 1993 roku.

Bo, jak mówił Stanisław Kmiecik, malowanie jest dla twórców, którzy nie mają rąk, czymś normalnym choć używają niekonwencjonalnych metod. Nie jest istotne, że trzymają ołówek czy pędzel w ustach lub też palcami stopy. Każdy z tych sposobów wymaga jedynie treningu, czasu i cierpliwości. Opanowując nowy sposób tworzenia realizują zainteresowania, które stały się ich życiową pasją. Jest to pasja, która umożliwia egzystencję, pasja, która daje poczucie spełnienia, pasja, która dostarcza estetycznych wrażeń odbiorcom. Nie ma przecież znaczenia, czy tworzy się za pomocą rąk, ust czy też nóg. Najważniejsze jest to, by umieć dostrzegać piękno otaczającej rzeczywistości, umieć dzielić się swoimi uczuciami i umieć przenieść to wszystko na papier oraz płótno.

Aby te prawdy głosić Stanisław Kmiecik często odwiedza szkoły i przedszkola. Prezentuje tam dzieciom i młodzieży swoje obrazy i pokazuje jak powstały.  - Chodzi o to, by człowiek akceptował drugiego człowieka, który choć jest inny, wcale nie jest gorszy. Żeby dzieci nie bały się niepełnosprawności, ale ją akceptowały. Dzieci są bardzo fajne. Uwielbiam ich pytania. Jeden chłopczyk zapytał mnie kiedyś, dlaczego nie maluję ustami i zanim zdążyłem coś powiedzieć - sam sobie dał odpowiedź: "No tak, bo byś z nami nie mógł w czasie malowania porozmawiać".

- A drugi się zastanawiał: czy to nie dziwne, że jeździsz drogim autem, a nie stać cię na całe skarpetki? - Ale, gdy wytłumaczyłem mu, że trudno, by mu było lepić ludziki z plasteliny w rękawiczkach więc zdejmuje je z dłoni. Dlatego i ja muszę zdjąć moje rękawiczki czyli skarpety ze stóp. Bo moje stopy są moimi rękami. Pokazuję dzieciom, że każdy może realizować swoje pasje, że nie ma barier. Trzeba tylko chcieć.

W Polsce jest 27 artystów malujących nogami i ustami. Ci najbardziej utalentowani dostają stypendia. To pozwala im nabrać pewności, daje przez jakiś czas środki do życia. Pomaga zorganizować się. Takie wsparcie potrzebne jest zwłaszcza tym, którzy stracili sprawność w wyniku wypadku czy choroby. Jak Bartek z Nowego Sącza. Jeszcze niedawno był zdrowym chłopakiem. Trzy lata temu stracił obie ręce. Musi uczyć się wszystkiego od nowa. I daje rade, bo nie jest sam.
Przyjechał na wernisaż prac starszego kolegi, słuchał jego opowieści, przyglądał się obrazom.

Bo artystyczna pozycja Stanisława Kmiecika jest już ugruntowana. Miał wiele wystaw indywidualnych i zbiorowych. Za największy sukces uważa udział w wystawie prac w wiedeńskim muzeum Albertino. Z okazji 50-lecia Światowego Zrzeszenia Artystów Malujących Nogami i Ustami zorganizowano konkurs. Zdobył w nim trzecie miejsca - wśród kilkuset malarzy z 60 krajów świata. Na wystawie w Albertinie znalazły się trzy jego obrazy. - To wielki zaszczyt - mówił podczas wernisażu. - Do tego muzeum dostają się tylko najznamienitsi twórcy. I to zwykle po śmierci. A mnie zdarzyło się to za życia. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to prawda.

Podczas krakowskiego wernisażu o pracach malarza opowiadali profesor Stefan Dousa znakomity rzeźbiarz i wieloletni wykładowca na wydziale Architektury PK oraz profesor Leszek Mikulski prorektor tej uczelni.

Na ścianach galerii "Kotłownia" zawisło pięćdziesiąt obrazów Kmiecika. - Największym sentymentem darzę brzozy. Namalowałem je ze zdjęcia. Brzozy to, moim zdaniem, wyjątkowe drzewa; piękne, wzruszające, silne i delikatne zarazem - opowiadał malarz. - Pojechałem do lasu, by je namalować. Ale zanim się rozłożyłem, zmieniło się światło. Dlatego wolę malować ze zdjęć. Robię fotografie w chwili, która mi najbardziej odpowiada, a zdjęcie stanowi inspirację do pracy nad obrazem.

Stanisław Kmiecik sprawia wrażenie osoby szczęśliwej i pogodnej. - Cieszę się życiem. Tą chwilą, tym spotkaniem. Tak, dzisiaj jestem pogodny - mówi.
- A jutro?
- Jutro też będę. Albo nie. Jak każdy.

Wystawę obrazów Stanisława Kmiecika oglądać można do 26 lutego w Galerii Politechniki Krakowskiej KOTŁOWNIA (ul. Warszawska 24, Kraków), od poniedziałeku do piątku, w godz. 11.00-15.00.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Malowanie jest dla twórców, nawet jeśli nie mają rąk
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.