Życie to jest konkurs... nawet Chopinowski

Życie to jest konkurs... nawet Chopinowski
(fot. Capelare/flickr.com)
Logo źródła: Dziennik Polski Agnieszka Malatyńska-Stankiewicz / "Dziennik Polski"

Nagroda w Konkursie Chopinowskim jest jedynie przyrzeczeniem wielkiej kariery - mówi Andrzej Kosowski, dyrektor Instytutu Muzyki i Tańca. Jak będzie z Marcinem Koziakiem i Leonorą Armellini? Udział w konkursie już zaczyna im procentować. Obydwoje dostali szansę: sporo zaproszeń koncertowych.

- Nie, nie czuję się rozczarowany. Występ w III etapie, w półfinale, uważam za sukces - mówi Marcin Koziak, pianista, uczestnik tegorocznego Konkursu Chopinowskiego. - Usłyszałem na swój temat wiele pięknych opinii, trudno być rozczarowanym. Nie sądziłem, że tak wiele osób mi kibicowało, myślało o mnie, modliło się, trzymało kciuki. Przez tydzień odpisuję na e-maile, SMS-y, odpowiadam na telefony. I jeszcze wiele takich odpowiedzi przede mną.

- Jestem zadowolona, że zagrałam w III etapie tak ważnego na świecie konkursu. Pokazałam się poza granicami mojego kraju i to w towarzystwie 20 najlepszych pianistów. Zyskałam także wielką publiczność, co odkryłam, przeglądając internet. Tylu życzliwych wypowiedzi na swój temat nie mogłam się nawet spodziewać - mówi Leonora Armellini, włoska pianistka, także uczestniczka tegorocznego Konkursu Chopinowskiego.

Gdy po werdykcie jury, po III etapie zakończonego właśnie XVI Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie okazało się, że w finale nie zagra dwoje pianistów: Marcin Koziak z Krakowa i Leonora Armellini z Padwy, w mediach i na forach internetowych zrobiło się gorąco. Obserwatorzy konkursu nie szczędzili jurorom słów krytyki, wyrażając jednocześnie podziw dla odrzuconych idoli. "Wykluczenie Armellini i Koziaka z finału jest skandalem. Nie mogę uwierzyć, że jury mogło to zrobić" - pisała Andrea Tigrino na forum w Facebooku.

DEON.PL POLECA

Gdy w kilka dni później, po finale, jury ogłosiło, że wygrała Rosjanka Yulianna Avdeeva, w mediach i w internecie temperatura dyskusji ponownie podskoczyła. Dostało się jurorom i zwyciężczyni, bo nie wygrał ulubieniec publiczności Austriak Ingolf Wunder. Melomani mieli także za złe, że za daleko, bo na IV miejscu, znalazł się charyzmatyczny Bułgar Evgeni Bozhanov i wreszcie, że poza punktowaną szóstką jury uplasowało młodziutkiego Rosjanina Nikolay'a Khozyainova, artystę, o którym pianistka prof. Lidia Kozubek powiedziała, że jego gra jest najbliższa ideałowi Chopina.

Karolina Czerniak na Facebooku pisała: "Tragedią zdobywców II, III i IV nagrody nie jest to, że to nie oni zdobyli I nagrodę, ale to, że I nagroda przypadła komuś tak miernemu jak Avdeeva. Bardzo to przykre, a nawet demoralizujące, że tak prestiżowy konkurs nie oparł się powszechnym wszędzie tzw. szemranym układom faworyzującym miernych, bądź jedynie poprawnych, natomiast eliminujących prawdziwe talenty. Żal, ogromny żal...".

Czy można powiedzieć, że Yulianna Avdeeva jest mierna? - Nie, absolutnie nie. Słuchałem Avdeevy na koncercie laureatów i bardzo mi się podobała - mówi Waldemar Malicki, pianista. - Zresztą wszyscy uczestnicy półfinału i finału są doskonałymi solistami. Wszyscy grają technicznie bez zarzutu. Ocena jurorów dotyczy interpretacji, stylu wykonywania. Słuchając Avdeevej czułem, że jest ona wielkim talentem. Podoba mi się jej artykulacja i sposób frazowania.

- Pamiętajmy o tym, że werdykt jurorów jest wypadkową dwunastu różnych gustów, różnych odczuć estetycznych. W tym roku na konkursie mieliśmy wielu doskonałych artystów, ale bardzo różnych osobowości. Nie dziwię się, że publiczność się podzieliła - mówi Albert Grudziński, dyrektor Konkursu Chopinowskiego. - Emocje w dyskusjach pokonkursowych są wielkie, bo wiadomo, że laureat I miejsca ma niezwykłą szansę wejścia w wielki rynek muzyczny. Inne pytanie, jak tę szansę potrafi wykorzystać.

Marcin Koziak pojawia się punktualnie. Jest uśmiechnięty, rozluźniony, choć doskonale zdaje sobie sprawę, że zrzucenie z siebie ciężaru Konkursu Chopinowskiego może trochę potrwać. - Decyzja o uczestnictwie zapadła 2 lata przed konkursem, ale przygotowania trwały 1,5 roku, więc nie da się o tym zapomnieć w ciągu kilku godzin. Potrzebuję czasu - podkreśla.

W krakowskiej kawiarni, do której wchodzimy, stoi fortepian. Marcin podchodzi do instrumentu: - Sprawdzę tylko jego stan - mówi. Podnosi wieko klawiatury. - Chcesz zagrać? - pytam. - Nie, może w tej chwili nie. Teraz odpoczywam, zbieram siły, jestem na wydechu. A poza tym, ten fortepian jest bardzo stary, widać to po rzeźbieniach. Chyba nie może mieć dobrego dźwięku - tłumaczy siadając przy stoliku. Po chwili dodaje: - Cieszę się, że doszedłem do III etapu. W sumie wykonałem przed publicznością dwie godziny muzyki Chopina, mogłem się więc zaprezentować z różnych stron, i jako pianista, i jako chopinista.

Najtrudniejsza dla niego w konkursie była koncentracja na samych utworach Chopina. Od półtora roku grał tylko kompozycje tego twórcy; przygotował w sumie 3,5 godziny muzyki, z czego z prof. Stefanem Wojtasem wybrał niezbędne na konkurs 3 godziny. Nad niektórymi utworami pracował lata, jak choćby nad Sonatą h-moll - 1,5 roku; nad innymi parę miesięcy. Wszystkie utwory ogrywał przed konkursem na koncertach, każdy wykonał na estradzie przynajmniej sześciokrotnie. - Publiczne występy z programem chopinowskim dały mi bardzo wiele. Także oceny ich nagrań, jakie przeprowadzałem z profesorem. Dużo można się nauczyć, analizując swój koncert.

Starał się jak najmniej uczestniczyć w machinie konkursowej. Założenie było proste: przyjechać z Krakowa na swój występ, niczym na zwykły koncert, zagrać i natychmiast wyjechać. Nie udzielać wywiadów, nie sprawdzać, kto przeszedł, nie rozmawiać o konkursie z najbliższymi, nie czytać gazet, nie oglądać telewizji. - Każda informacja o konkursie zaprząta myśli. Dlatego byłem od nich całkowicie odizolowany. Mama z profesorem słuchali werdyktu i mówili np. - grasz dalej, nie wymieniając, kto przeszedł. Dopiero po III etapie, gdy dowiedziałem się, że odpadłem, włączyłem komórkę, zacząłem czytać gazety, które mama odłożyła i przesłuchiwać swoje nagrania z konkursu - tłumaczy.

Marcin jest skromny. O Chopinie, muzyce, kompozytorach, którzy go interesują, o szkołach pianistycznych, profesorach może rozmawiać godzinami, ale o sobie mówić nie chce. Prosi jedynie, aby napisać, że siostra nie studiuje filozofii, jak podano w mediach, tylko porównawcze studia cywilizacji na kulturoznawstwie na Wydziale Filozoficznym UJ. Pochodzi z rodziny muzycznej. Jego niedawno zmarły ojciec, też był pianistą, wychowankiem prof. Ludwika Stefańskiego, wykładowcą krakowskiej AM; startował w eliminacjach do Konkursu Chopinowskiego w 1970 roku, ale się nie dostał. Mama, też pianistka, uczy w AM w Krakowie.

Jest inteligentny, błyskotliwy, precyzyjny i radosny. Lubi chodzić na spacery, ucieka też często w góry. Parę dni temu, w niedzielę, był w Tatrach. Dużo czyta. - Przez pół roku byłem zwolniony z zajęć na uczelni, miałem więc czas na pracę i na czytanie. Różne rzeczy czytam, ostatnio przypomniałem sobie "Tajemniczy ogród" albo "Filozofię po góralsku" - mówi.

Ćwiczy codziennie, może nie tak wiele jak Azjaci, którzy grają po 10 godzin każdego dnia. Po roku pracy, w minione wakacje zrobił sobie 10-dniową przerwę od fortepianu. A tak gra zawsze, nawet po konkursie.
Co teraz, gdy emocje konkursowe opadną? - Wracam do pracy i buduję repertuar. Planuję z prof. Wojtasem zabrać się za utwory Mozarta, Rachmaninowa. Choć Chopin jest dla mnie ważnym kompozytorem, nie będę się ograniczał do wykonywania tylko jego muzyki. Chopin mi się nie znudził, ale już cieszę się na inne utwory.

- Przyjechałam do Krakowa tylko na 2 dni. Ale musiałam zobaczyć to miasto, tyle o nim słyszałam - mówi Leonora Armellini, 18-letnia Włoszka, która stała się sensacją tegorocznego konkursu. - Przez miesiąc byłam w Warszawie, poznałam wielu Polaków, którzy ciągle mówili mi o Krakowie. Musiałam tu przyjechać i sprawdzić. Jestem Krakowem oczarowana. Poza tym chciałam zobaczyć, jak wygląda rodzinne miasto mojego nauczyciela.

Leonora jest absolwentką Accademia Nazionale di Santa Cecilia w Rzymie w klasie Sergia Perticaroli, a za chwilę rozpoczyna studia w Hamburgu u Lilyi Zilberstein. Do konkursu przygotowywała się jednak z polskim pianistą zamieszkałym we Włoszech Marianem Miką, absolwentem krakowskiej AM w klasie słynnego prof. Ludwika Stefańskiego.

- Te lekcje były niezwykłe. Profesor starał się przekazać mi duszę polskiej muzyki, nauczyć wydobywać z instrumentu "polską" frazę. Nie było to dla mnie łatwe, bo choć Chopina od lat uwielbiam i jest dla mnie najważniejszym kompozytorem, niewiele wiedziałam o Polsce, nie znałam jej historii - mówi Leonora Armellini.

Pianistka miała wielkie trudności z wyczuciem właściwego tempa i rytmiki w mazurkach. - Profesor grał mi wiele mazurków, ale w końcu postanowił, że najlepiej będzie jak nauczę się tańczyć mazura, wtedy zrozumiem skąd się biorą np. zwolnienia - wspomina Leonora. - Lekcje często wyglądały tak, że profesor grał, a ja tańczyłam: mazurka, oberka i kujawiaka. Teraz już do końca życia będę wiedzieć, jakie są różnice między tymi tańcami; jak trzeba je grać - dodaje.

Widać, że Leonora jest ciekawa świata. Wiele ją interesuje z różnych dziedzin życia. Wylewna, serdeczna, zawsze otoczona gronem przyjaciół. Nawet tu, w Krakowie, gdy rozmawiamy, jej znajomi czekają na nią na Plantach, bo przecież tyle jest jeszcze do zobaczenia.

Ciekawość zaprowadziła Leonorę na kursy kompozycji. - Nie jestem i nie chcę być kompozytorką. Jednak nauka kompozycji bardzo mi pomogła w zrozumieniu struktury utworów Chopina. To niewiarygodne, jaki Chopin jest nowoczesny i jak precyzyjnie są skonstruowane jego utwory. Każda nuta jest przemyślana - mówi Leonora.

Ostatnie kilka lat nie były dla niej łatwe. Tysiące godzin przy instrumencie, liczne koncerty, także ten ważny, czyli debiut w Carnegie Hall. O czym marzy? - Aby wrócić do domu, wyspać się i pójść z psami na spacer. Mam dwa cudowne zwierzaki i bardzo za nimi tęsknię. Chciałabym też wreszcie spotkać się z moimi przyjaciółmi, po prostu usiąść i pogadać - mówi z uśmiechem.

Czy wystartuje jeszcze raz w Konkursie Chopinowskim? - Nie wiem. Za wcześnie, by o tym mówić. Zobaczymy. Na razie konkurs spełnił dobrą rolę w mojej karierze. Co dalej, zobaczymy - dodaje.

Jak pokazuje historia, jurorzy, choć często mijają się z gustem publiczności, nie wybierają źle. Wszystkie pierwsze nagrody przyznane w Konkursie Chopinowskim na przestrzeni ostatnich 60 lat się sprawdziły. Tacy pianiści, jak m.in.: Maurizio Pollini, Martha Argerich, Garrick Ohlsson, Krystian Zimerman, Dang Thai Son, Stanisław Bunin, wskazani przez jury, jako zwycięzcy okazali się nie tylko doskonałymi muzykami, ale przede wszystkim osobowościami, artystami z charyzmą, którzy potrafią porwać tłumy. Ich płyty sprzedają się w wielkich nakładach, a na ich koncerty trudno kupić bilet.

- Pamiętajmy, że nagroda w Konkursie Chopinowskim jest jedynie przyrzeczeniem wielkiej kariery. Teraz od zwycięzcy zależy, czy będzie potrafił tę szansę wykorzystać, czy się sprawdzi - mówi Andrzej Kosowski, dyrektor Instytutu Muzyki i Tańca, redaktor naczelny PWM.

Historia konkursów pokazuje, że także odrzuceni, niedopuszczeni przez jury do finału, a ulubieńcy publiczności, zrobili wielkie kariery; choćby Władimir Aszkenazy, Jefrey Swann, Emanuel Ax, Iwo Pogorelić, Nelson Goerner.

Jak będzie z Marcinem Koziakiem i Leonorą Armellini? Udział w konkursie już zaczyna im procentować. Obydwoje dostali szansę: sporo zaproszeń koncertowych. Marcin zagra m.in.: w Polsce, Szwajcarii i we Włoszech; Leonora w Polsce i we Francji. Obydwoje mają już swoją publiczność. Waldemar Malicki mówi: - Czas pokaże, kto pozostanie w rynku muzycznym, bo życie to jest konkurs.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Życie to jest konkurs... nawet Chopinowski
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.