Ile nas kosztuje sprawiedliwość

Logo źródła: Dziennik Polski Zbigniew Bartuś / "Dziennik Polski"

Czerwone wiaderko Cecylii kopnięte przez Waldemara kosztowało w sklepie 8 złotych i 50 groszy. Cecylia zarzuciła sąsiadowi "celowe zniszczenie mienia" i sprawa - podobnie jak 12 milionów innych w Polsce - trafiła do sądu. Trwała półtora roku. W tym czasie...

Kwota ta nie uwzględnia co najmniej dwóch ważnych elementów: wynagrodzeń sędziów i urzędników sądowych oraz kosztów utrzymania sądowych pomieszczeń. Spróbujmy je wyliczyć. Według Ministerstwa Sprawiedliwości przeciętny sędzia - a mamy ich w Polsce najwięcej (po Niemcach) w Europie - 10 322 (większość w sądach rejonowych) - zarabiał w zeszłym roku 8 756 zł miesięcznie. Kwota ta nie uwzględnia jednak trzynastej pensji i dodatków. Bardziej miarodajne będzie zatem podzielenie sumy przeznaczonej w tegorocznym budżecie państwa na wynagrodzenia sędziów - nieco ponad 1,23 mld zł - przez liczbę etatów. Wychodzi 119,2 tys. zł na sędziego rocznie.

DEON.PL POLECA




Ile to daje za godzinę? Sędziowie mają nielimitowany czas pracy, bywa, że muszą orzekać w soboty, niedziele i nocą (dotyczy to niemal wyłącznie karnistów), z drugiej strony wystarczy odwiedzić przeciętny sąd po 15.00, by zobaczyć, że kompletnie nic się tam nie dzieje.

Większość sędziów ma prawo do wydłużonego urlopu (o 6 dni po 10 latach pracy i o 12 dni po 15 latach). W praktyce daje to nawet dwumiesięczne wakacje. Statystycznie trwają one nieco ponad sześć tygodni. Pozostaje - odliczywszy święta i długie weekendy - ok. 44 tygodni, czyli 2 200 godzin pracy rocznie.

Wynika z tego, że za godzinę pracy sędziego płacimy 54,2 zł. W sprawie wiadra wszystkie czynności zajęły orzecznikom (w sądzie I instancji i odwoławczym) ok. 20 godzin. Co daje 1 084 zł. Dorzucić do tego trzeba wynagrodzenie urzędników sądowych. Mamy ich w Polsce w sumie 27 121, a kosztują nas niespełna 1,28 mld zł rocznie, czyli 47,2 tys. zł na każdy etat. Oni akurat pracują po 40 godzin tygodniowo i mają urlopy zgodne z kodeksem pracy. Wychodzi więc średnio 1860 godzin pracy rocznie, co daje 25,4 zł za godzinę.

Załóżmy, że w kwestii wiadra Cecylii przygotowanie i nadanie pism zajęło im w sumie marne dwie godziny, a protokołowanie rozpraw osiem godzin. Mamy kolejne 254 zł.

Wreszcie koszty utrzymania pomieszczeń. Sąd sądowi nierówny. Stare gmaszyska pochłaniają krocie na remonty, oświetlenie, ogrzewanie. Wybudowanie i wyposażenie nowych też kosztuje. Bywalcy sądów uważają, że zarządcy przybytków Temidy nie są przesadnie oszczędni. Wystarczy wizyta w kompleksie krakowskich sądów przy rondzie, by się przekonać, że nie żałują na ogrzewanie i oświetlenie. Oficjalnie chodzi o komfort obywateli; ale czasem my, goście, gasząc światło w sądzie, mamy wrażenie, że winien o to zadbać kto inny.

W Polsce jest 376 sądów powszechnych, w tym 11 apelacyjnych, 45 okręgowych i 320 rejonowych. Część z nich, jak w Krakowie, działa we wspólnych budynkach, część, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach, ma odrębne siedziby. Ich utrzymanie pochłonie w tym roku w sumie 5,76 mld zł, z czego 3,32 mld stanowią wspomniane już wynagrodzenia, a kilkaset milionów idzie na różne inne cele nie związane bezpośrednio z funkcjonowaniem sądów jako takich (np. udział własny w projektach unijnych).

Utrzymanie statystycznej sali rozpraw pochłania od 1000 do 2000 zł miesięcznie, utrzymanie gabinetu sędziego - od 200 do 500 zł. Zakładając, że sale "pracują" po 160 godzin miesięcznie (co się w praktyce nie zdarza), a gabinety po 200, otrzymamy w pierwszym wypadku od 6,25 do 12,5 zł za godzinę, a w drugim - od 1 zł do 2,5 zł. W procesie o czerwone wiadro - przyjmując najniższe stawki - otrzymamy razem minimum 72 zł.

Budżet szeroko pojętej sprawiedliwości przekracza w 2010 roku 11,1 mld zł. Kwota ta uwzględnia - obok wspomnianych 5,76 mld zł na sądy powszechne - koszty utrzymania więziennictwa, zakładów dla nieletnich i 409 prokuratur oraz Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury. Jeśli ją podzielić przez liczbę spraw napływających co roku do sądów powszechnych - a jest ich obecnie 12 milionów - wyjdzie nam "cena" statystycznej sprawy: 925 złotych. Po uwzględnieniu dwumiliardowych dochodów wymiaru sprawiedliwości (głównie sądów) "cena" maleje do 758 zł. To prawie trzy razy mniej niż w procesie o czerwone wiaderko.

Polskie sądy zajmują się w przeważającej mierze kwestiami o wiele prostszymi niż "celowe zniszczenie mienia Cecylii". Dominują problemy, które można rozstrzygnąć na jednym posiedzeniu w oparciu o kilka stron dokumentów, np. o zapłatę w trybie nakazowym, albo o wpis do księgi wieczystej.

Grubo ponad połowa wszystkich spraw trafia do sądów cywilnych, kolejne 1,3 mln to sprawy rodzinne, 945 tys. - gospodarcze, 121 tysięcy - sprawy związane z prawem pracy, a 178 tys. - z zakresu ubezpieczeń społecznych. Sprawy karne i wykroczeniowe stanowią niewiele ponad jedną piątą ogółu - wśród nich przeważają również te proste, stosunkowo łatwe do rozpoznania (typu pijany rowerzysta).

Jednak - wobec obowiązującej w Polsce procedury oraz świętej zasady legalizmu, nakazującej trzymanie się za wszelką cenę litery prawa - nawet najprostsze sprawy muszą kosztować. Jak ta o wiaderko. I jak ta o kostkę masła wyniesioną bezwiednie z osiedlowego sklepu przez 84-letnią krakowiankę.

Zatrzymana przez ekspedientki kobieta twierdziła, że nie wie, w jaki sposób masło znalazło się w jej torbie. Dodała, że cierpi na zaniki pamięci. Obsługa wezwała policję. Procedura sprawiedliwości została uruchomiona. Policja skierowała do sądu wniosek o ukaranie Marii K. Sąd nie miał wyjścia: musiał ten wniosek rozpoznać. Powołał w tym celu biegłego, który stwierdził chwilową niepoczytalność. Sąd uwzględnił wiek i ograniczenia zdrowotne - po czym umorzył sprawę.

Kosztami postępowania - wyliczonymi na 300 zł (zawierały jedynie koszt opinii biegłego oraz sporządzenia i wysłania pism) - obciążył Skarb Państwa.

Sąd odkuł się na innej prostej (i głośnej) sprawie: łódzkiej emerytki kioskarki, która nie wprowadziła do kasy fiskalnej zapłaty za skserowanie legitymacji studenckiej. "Studentem" okazał się pracownik kontroli skarbowej, który uznał, że kioskarka działała na szkodę Skarbu Państwa; szkoda ta wyniosła w tym wypadku 5 gr (podatek VAT od usługi wartej 30 gr). Sąd grodzki skazał kobietę na grzywnę 500 złotych plus 140 zł zwrotu kosztów postępowania. Sąd Rejonowy obniżył grzywnę do 130 zł. Jednak do 170 zł wzrosły koszty.

Realnie, jak wykazaliśmy wcześniej, musiały być one znacznie wyższe. A rosną lawinowo, kiedy sprawa jest bardziej skomplikowana, wymaga zgromadzenia kilkuset tomów dokumentów, przesłuchania dziesiątek, a czasem i setek (bywa - tysięcy!) świadków, wizji lokalnych itp. Kosztują m.in.: doręczenia wezwań i innych pism, przejazdy sędziów, prokuratorów i innych osób "do czynności", przewozy i przejazdy oskarżonych, świadków i biegłych, oględziny, badania i przechowywanie zajętych przedmiotów, wykonania orzeczeń, w tym również o zabezpieczeniu grożących kar majątkowych, utrzymanie podejrzanych/oskarżonych w areszcie (ale też w zakładach leczniczych np. na obserwacji psychiatrycznej), opinie biegłych i tłumaczy, adwokaci z urzędu...

Na samo trzymanie ludzi w aresztach (niespełna 9 tys. w tym momencie) wydajemy 20 mln zł miesięcznie, czyli 2,3 tys. zł na każdą przetrzymywaną osobę. Podobne kwoty wydajemy na dojazdy i dowozy oskarżonych, zwłaszcza gdy przebywają w aresztach w innych miejscowościach.

Koszty typowej skomplikowanej sprawy próbował wyliczyć Romuald Szeremietiew, były wiceminister obrony narodowej (obecnie profesor KUL), któremu jedna z ogólnopolskich gazet zarzuciła w 2001 roku korupcję. Ówczesny doradca Szeremietiewa, Zbigniew Farmus, przedstawiany jako główny autor przekrętów, został widowiskowo zatrzymany na promie "Rogalin" (pływającym pod banderą Wysp Bahama), zawróconym ze szwedzkich wód terytorialnych (pod okiem zaniepokojonych Skandynawów, którzy wysłali na wszelki wypadek swoje myśliwce). Aby złapać - wybierającego się na dawno zaplanowane wakacje szefa gabinetu ówczesnego ministra Bronisława Komorowskiego - użyliśmy okrętu wojennego, samolotu rozpoznawczego bryza i śmigłowca z agentami UOP.

Farmus trafił do aresztu, a prokuratorzy szukali dowodów jego winy. Szef UOP polecił m.in. przesłuchać pewnego handlarza bronią. Agenci polecieli w tym celu do RPA. Sąd uznał potem zeznania tego świadka za niewiarygodne.
Postępowanie prokuratorskie i sądowe trwało ponad siedem lat. Zaangażowano w nie pięciu prokuratorów (średnia pensja prokuratora jest o 100 zł wyższa od średniej pensji sędziego i wynosi 8850 zł) i kilkunastu funkcjonariuszy UOP i ABW (uposażenie podobne). Do tego kilkanaście opinii biegłych, setki godzin pracy tłumaczy oraz specjalistów od odzyskiwania danych z komputerów, żmudna analiza siedmiuset tysięcy (!) stron dokumentów MON - m.in. wszystkich przetargów nadzorowanych przez Szeremietiewa. I przesłuchanie kilkuset świadków, z których w sądzie wystąpiło ostatecznie 72.

Na rozprawach pojawiło się w sumie 15 prokuratorów. Rozpraw tych było w sumie 73. Warszawski sąd przesłuchał m.in. 72 świadków, większość spoza stolicy (dojazdy). Powołał również nowego biegłego, bo "prokuratorski" sporządził, zdaniem sądu, niewiarygodną opinię.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ile nas kosztuje sprawiedliwość
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.