Małżeństwo w pierwszych wiekach

Małżeństwo w pierwszych wiekach
(fot. Jon Fife / flickr.com)

Dyskusja synodalna zainicjowana przez papieża Franciszka skłania do przypomnienia sobie jak podchodzono do małżeństwa (a więc i rozwodów) w pierwszych wiekach chrześcijaństwa.

Mimo wyraźnego na początku chrześcijaństwa zafascynowania dziewictwem, co spowodowane było przede wszystkim eschatologicznymi nadziejami wspólnoty wierzących, spodziewających się powtórnego przyjścia Mesjasza w najbliższym czasie, jest oczywiste, że większość członków Kościoła żyła w rodzinach wychowując dzieci, bez względu na to, ilu świętych kaznodziejów zachęcałoby do życia w czystości. Małżeństwo więc było rzeczywistością, której nie można było pomijać w refleksji teologicznej. Zachęty do dziewictwa i czystości rzutują jednak na wypowiedzi dotyczące małżeństwa i stąd w kontekście zachwalania dziewictwa jawi się ono jako doskonałość w najlepszym wypadku drugorzędna, gdy zaś mowa tylko o nim, przedstawia się je jako dar Boży i drogę zbawienia. W dużej mierze jest to kwestia retoryki, a więc lektura poszczególnych tekstów Tradycji musi na ten retoryczny kontekst zwracać uwagę.

Od samego początku da się wyróżnić dwa podejścia do małżeństwa, mianowicie prawne i eschatologiczne. Nie ulegało wątpliwości, że jest ono rzeczywistością pobłogosławioną przez Boga i zgodną z Jego wolą, nie łudzono się też jednak co do praktycznych trudności z życiem małżeńskim, które czasem prowadziły do rozwodu. Wiadomo, że rozwody dopuszczało rzymskie prawo cywilne, a i prawo Mojżeszowe je przewidywało, co dla czytelników Biblii było normatywne.

Podkreślenie przez Jezusa Chrystusa jedności małżeństwa przez odwołanie się do Rdz 1, 27 ("stworzył ich jako mężczyznę i kobietę") i 2, 24 ("mężczyzna opuszcza ojca swego i matkę swoją i łączy się ze swoją żoną tak ściśle, że stają się jednym ciałem") kazało zastanawiać się nie tylko nad prawomocnością rozwodu, ale także drugiego małżeństwa po śmierci współmałżonka. Czyż bowiem można być "jednym ciałem" coraz to z kimś innym? Bo jeśli tak, to czemu nie równocześnie?

DEON.PL POLECA

Święty Paweł traktował małżeństwo prawniczo i interpretował naukę Chrystusa w taki sposób, że dopuszczał możliwość zawarcia nowego związku po śmierci współmałżonka (Rz 7, 1-4). Wnosi o tym na podstawie swego ogólnego nastawienia do Prawa: ma ono władzę nad ludźmi na tym świecie, jeśli więc jeden współmałżonek umrze, Prawo przestaje się stosować.

Przy nastawieniu eschatologicznym, w którym chodzi o zbawienie, a nie o zachowywanie prawa, to znaczy przy akcentowaniu duchowego obrazu małżeństwa jako założonego przez Boga od początku, obrazu miłości Chrystusa do Kościoła, nie tylko rozwód i drugie małżeństwo po nim, ale także bigamia sukcesywna, czyli małżeństwo wdowców, była widziana jako przeciwna świętości małżeństwa. Wszak Chrystus kocha swój Kościół miłością jedną i stałą. Tak więc założenie, że czasy ostateczne, czyli mesjańskie, rozpoczynają się dla chrześcijanina już wraz ze chrztem, każe zwolennikom eschatologicznej wizji małżeństwa głosić jego jedyność w sensie ścisłym.

Do czwartego wieku nie mówiono o sakramentalności małżeństwa w znaczeniu później ustalonym dogmatycznie. Zdawano sobie sprawę, że jest to dar Boży, zasadniczo wyżej jednak ceniono dziewictwo. Pierwszym zwiastunem koncepcji sakramentalności zdaje się być św. Augustyn z Hippony. To on właśnie napisał - jako pierwszy w Kościele - specjalne dziełko "O wartości małżeństwa" (De bono coniugali). Zwraca w nim uwagę na trzy podstawowe dobra takiego związku. Jest to posiadanie potomstwa, wierność i "jakby-sakramentalność".

Rodzenie dzieci uznaje za powszechnie przyjmowane przez wszystkie ludy i nie wymagające dodatkowej argumentacji. Małżeństwo zostało przez Boga ustanowione od początku, tak jak i podział płci, i rodzenie dzieci było w Bożych planach bez względu na grzech Adama i Ewy. Przeczenie temu uważa za niedorzeczność.

Drugie dobro małżeństwa według Augustyna, to znaczy wierność, wypływa z charakteru przyjaźni. To ona leży u podstaw małżeństwa i jest koniecznym gwarantem jego trwałości. Przyjaźń zaś wyklucza sama przez się tymczasowość związku: albo wchodzi się w nią z zamiarem trwania przez całe życie, albo przyjaźni nie ma.

Sakramentalność małżeństwa w ujęciu Augustyna stwarza więcej dylematów, jest bowiem nieprecyzyjnie opisana. Polega na tym, że małżeństwo religijnie i społecznie jest uporządkowane, i że jest obrazem miłości Chrystusa do Kościoła i jako takie jest niezmienne i niezrywalne:

"... miłość małżeńska powinna baczyć na to, aby jeden współmałżonek, szukając większej czci, nie wystawił drugiego na potępienie. Związek małżeński jest do tego stopnia rzeczywistością pewnego (quiddam) sakramentu, że nie unieważnia go nawet separacja" (AUGUSTYN, O wartości małżeństwa 7).

Augustyn pojmuje zatem małżeństwo zgodnie z tradycją prawną, biorącą początek od św. Pawła, jak widzieliśmy to na początku. Sakrament ten, jakkolwiek byłby pojęty, trwa tylko do śmierci jednego z współmałżonków i nic nie staje na przeszkodzie następnemu związkowi. Tylko od wyższych duchownych, to jest diakonów, prezbiterów i biskupów wymagano, by byli "mężami jednej żony", zgodnie z zapisem z 1 Tm 3, 2. Było tak jednakowo na Wschodzie i na Zachodzie, aż do czasu, gdy w Kościele łacińskim wprowadzono obowiązkowy celibat księży. Nie płynęło to jednak z refleksji teologicznej nad urzędami kościelnymi, ale właśnie nad małżeństwem: wymagano od nich większej doskonałości niż od innych.

Zachód w rozumieniu jedności małżeństwa poszedł śladami Augustyna, Wschód - kontynuuje nastawienie eschatologiczne. Obie strony bronią jedności sakramentu: Zachód -zabraniając małżeństwa po rozwodzie, ale dopuszczając je dla wdowców, Wschód - uznając tylko jedno małżeństwo za sakramentalne na wieczność i traktując związek po rozwodzie lub po śmierci współmałżonka jako niesakramentalny, ale dopuszczalny z powodu ludzkiej słabości i błogosławiony rytem pokutnym. Od czasu św. Bazylego Wielkiego, biskupa i doktora Kościoła († ok. 378 r. ), w Kościele Wschodnim obowiązuje taki kanon:

"Kto porzuca żonę, z którą zawarł legalny związek małżeński, i bierze sobie inną, na mocy wyroku Pana (Mt 19, 9) podlega karze za cudzołóstwo. Nasi ojcowie ustalili, że winni takiego grzechu mają przez rok opłakiwać swą przewinę, przez dwa lata słuchać, przez trzy lata leżeć krzyżem, w siódmym roku asystować na zgromadzeniach wiernych, i dopiero wtedy mogą być dopuszczeni do ofiary, jeśli ze łzami okażą skruchę" (Bazyli Wielki, kanon 77, Synod In Trullo (691/692), kan. 87).

Nikt więc nie poddaje w wątpliwość, czy jest to cudzołóstwo czy nie, idzie tylko o wymiar należnej pokuty: czy ma być dożywotnia, czy czasowa. Według koncepcji eschatologicznej, w której chodzi nie tyle o zachowanie prawa, ile o zbawienie człowieka, kary są pojmowane jako służące poprawie, a kara dożywotnia żadnego czasu na życie po poprawie nie daje. Z Ewangelii w żaden sposób nie wynika, kto może przystępować do komunii, a kto nie - jest to sprawą Kościoła, który ustala warunki w zależności od czasu i miejsca.

Na Zachodzie można więc po kolei żyć w kilku sakramentalnych małżeństwach, na Wschodzie jest to niemożliwe, gdyż sakrament jest ważny na wieczność. Obie te tradycje (małą literą) należą do Tradycji pisanej wielką literą. Trudno orzec, czy rozwój dialogu ekumenicznego doprowadzi kiedyś do tego, że obie będą mogły się połączyć, bez oskarżeń o herezję. Widzieliśmy, że jest to ze wszech miar uprawnione, a św. Jan Paweł II wielokrotnie przekonywał, że tradycja zachowana w Kościele Prawosławnym jest tak samo apostolska jak ta w Kościele Katolickim i że są obie jak "dwa płuca Kościoła i Europy".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Małżeństwo w pierwszych wiekach
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.