Pokusa czy błogosławieństwo?

Pokusa czy błogosławieństwo?
Małgorzata Bilska

Od kiedy Jerzyk ograł trzecią rakietę świata, mistrza olimpijskiego Andy’ego Murraya, media widzą w nim idola na miarę Adasia lub Isi. Pytają, czy jest gotowy na "Jerzykomanię". Jeden z dziennikarzy nazwał go (sic!) Radwańską... w spodniach. Polacy są pod wrażeniem sukcesów Janowicza w turnieju ATP w Paryżu. Podziwiają jego rodziców, którzy dali mu siłę i wsparcie. Kiedy nie mógł znaleźć sponsora, bez wahania sprzedali sieć sklepów. Swoje cele podporządkowali karierze chłopca. Chwała im za to. Czy jednak byliby w stanie wychować mistrza, gdyby miał kilkoro rodzeństwa?

Dla Anny i Jerzego Janowiczów jestem pełna uznania. Gorąco, radośnie i cierpliwie kibicuję ich latorośli. Są niezwykli. Rzadko się zdarza, by rodzice z taką wiarą, odwagą i ofiarnością inwestowali energię, czas, wysiłek organizacyjny i dodatkową, bezpłatną pracę w rozwój talentu dziecka. Muszą wozić je na treningi (i z powrotem), mecze i zawody, dopingować, wspierać, czasem znaleźć trenera lub klub. Pilnować, by łączyło pasję z nauką i dobrze się rozwijało. Dbać o zdrowe odżywianie. Umiejętnie kształtować charakter, by radziło sobie zarówno z byciem na szczycie, jak i sportowymi porażkami. Zdobyć na wszystko pieniądze, co w przypadku niektórych dyscyplin jest wyczynem wprost gigantycznym. Tenis ziemny należy do najdroższych, o czym wiedzą m. in. rodzice i dziadek sióstr Radwańskich. Sprzedaż obrazów Kossaka, o których pisały media, to tylko jedno z długiej listy wyrzeczeń.

Znam chłopca, który w wieku 8 lat przejawiał zdolności do futbolu. Mieszkał i trenował w osiemdziesięciotysięcznej miejscowości, gdzie był IV - ligowy klub. Był bramkarzem w swojej kategorii wiekowej. Wypatrzyli go łowcy talentów z pobliskiego dużego miasta. Zaproponowali miejsce w klubie z Extraklasy, gdzie miałby możliwości rozwoju. Rodzice.... odmówili. Czy warto wozić takie dziecko na treningi kilka razy w tygodniu, aż godzinę drogi stąd? Sport to nie zawód! Zaniedba naukę. Złapie kontuzję, praca pójdzie na marne. Znajdą kogoś lepszego, nie da sobie rady. Albo mu się znudzi itd. Dorośli wykazali się tzw. zdrowym rozsądkiem. Skończyły się marzenia o byciu dobrym piłkarzem, na miarę swoich możliwości.

Rodzice rozumieli pasję Jerzyka, gdyż sami mu ją zaszczepili. Byli siatkarzami (tata grał też amatorsko w tenisa). Mama, była mistrzyni kraju, występowała w reprezentacji Polski. Oboje grali zawodowo za granicą (gdzie zapracowali na sklepy). Ale bywa i tak, że talent pociechy jest samorodkiem. Trudno zresztą oczekiwać, że wspaniałymi artystami będą tylko dzieci artystów, sportowcami - sportowców itd. Na przykład - tata Roberta Kubicy miał małą drukarnię. Żeby syn mógł rozwijać talent kierowcy, zastawił mieszkanie. Bez jego determinacji nie byłoby Polaka w wyścigach Formuły I. Dzięki decyzji ojca (przekonał mamę!) Robert, mając 13 lat, wyjechał do Włoch. Zostawił szkołę... W Polsce nie ma tradycji ścigania się w Formule I. Nie ma toru. Talent rozbłysnął po latach ryzyka, cierpliwych zmagań - dzięki pracy rodziców.

DEON.PL POLECA

Robert Kubica także jest jedynakiem. Człowiekiem wierzącym, który publicznie wyrażał wdzięczność Bogu za ocalenie życia z wypadków. Kard. Stanisław Dziwisz podarował mu relikwię I stopnia Jana Pawła II - kroplę jego krwi. Kubica nie wstydzi się wiary. I z pewnością nigdy nie wstydził się tego, że nie ma rodzeństwa. Choć odnoszę wrażenie, że według części radykalnych katolików, zwolenników dzietności, może powinien. I gdyby nie był sławny, kochany przez dumny z niego naród, ktoś by mu to wytknął.

Świat zlaicyzowany nie ceni rodzin wielodzietnych. To prawda. Ale katolicy odwrotnie - mają tendencję do łatwej oceny małżonków, którzy nie mają dzieci, lub ograniczają się do jednego. Jest to sprawa delikatna, zwłaszcza, że ok. 20 proc. par ma dziś kłopoty z płodnością. Czy jednak nie pachnie obłudą fakt, że zachwycają nas jedynacy, gdy odnoszą światowe sukcesy, a krzywimy się na sąsiadów, których jedynaczka - przy wsparciu i wysiłku całej rodziny - zdała na prawo? Napisała książkę, zagrała w filmie, wygrała konkurs skrzypcowy, została podróżniczką?

Trzy miesiące temu kard. Kazimierz Nycz mówił w kazaniu w trakcie mszy przed pielgrzymką na Jasną Górę, że rodzice nie powinni "ulegać pokusie jednego dziecka". Zaznaczał, że "chęć wygodnego życia" czasem "staje się pretekstem, by nie decydować się na kolejne dzieci." Trzeba być otwartym na życie. Problem w tym, że w świecie, w którym to na rodzicach spoczywa obowiązek i koszty wykształcenia dzieci, rozwoju ich talentów i możliwości, taka decyzja nie jest ani łatwa, ani oczywista. Czy w imię przyrostu ludności, zaradzenia katastrofie demograficznej, mamy prawo oceniać decyzje konkretnych osób?

Słowa kard. Nycza podchwycił Tomasz Terlikowski - nie pierwszy raz promując model rodziny wielodzietnej jako moralnie słusznej dla katolików. Widzi to następująco: "Te słowa to ogromny przełom. Trzeba wreszcie zacząć mówić jasno, że model katolickiej rodziny to nie jest 2 + 1, że taki styl życia to pokusa, z którą trzeba się zmierzyć. Oczywiście może się zdarzyć, że ktoś nie ma i nie może mieć więcej dzieci niż jednego. Ale to nie może być norma. Jedynactwo jest do tego nie tylko pokusą, ale też stygmatem, z którym zmagać muszą się dzieci. To dorosłym jest wygodniej z jednym dzieckiem, dzieciom jest z tym zawsze gorzej. One pragną, domagają się rodzeństwa, a nie kasy, wycieczek i nieustannej kontroli. Wielodzietność, o czym przypominał choćby Sobór Watykański II, to zadanie dla katolików, które stawia przed nimi Kościół. Oczywiście jest ona wysiłkiem, jest ofiarą, ale życie ma sens tylko wtedy, gdy staje się rzeczywistym darem z siebie samego dla innych."

Lecz czy Jerzy, Robert i wielu innych jedynaków nie są dla wspólnoty darem ich rodziców z siebie? I ogromnym, Bożym Błogosławieństwem?

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Pokusa czy błogosławieństwo?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.