Jak bronić chrześcijaństwa?

Jak bronić chrześcijaństwa?
(fot. shutterstock.com)

"Czasy są złe i trudne. Nie sprzyjają ani religijności, ani moralnemu życiu". Każdy z nas zna ten smutny ton i tę żałobną nutę, mówiącą o tym, że jest coraz gorzej, i nie zapowiada się, żeby miało być lepiej.

Pobrzmiewa ona często w mediach katolickich i to nie tylko w kontekście budzących autentyczną grozę prześladowań chrześcijan na tle religijnym, ale także w odniesieniu do sytuacji wierzących w podobno wciąż i wciąż zmieniającym się na gorsze świecie.

Taki sposób myślenia nie jest niczym nowym. Posługiwał się nim już dwadzieścia cztery wieki temu Arystoteles (człowiek, o którym Tomasz z Akwinu pisał nie inaczej jak tylko wielką literą: "Filozof"), kiedy narzekał na zepsutą młodzież i w ogóle na to, że świat zmierza ku etycznej przepaści. Gdyby miał rację, to dzisiaj pozostawalibyśmy w ciemności bez wyjścia. Nie mówiąc już o tym, jak zła byłaby sytuacja naszych dzieci i wnuków.

Wieszczenie upadku i zepsucia pomimo zawartej w nim przesady i nadmiaru pesymizmu powraca jednak regularnie w dziejach kultury europejskiej i ma także głęboki związek z chrześcijaństwem.

DEON.PL POLECA

Wydawałoby się, że to religia szczególnie optymistyczna, pełna nadziei na powtórne przyjście Pana i odmianę świata na lepsze. Nie pozostaje to jednak w sprzeczności z jak najbardziej krytyczną oceną otaczającego chrześcijan świata. Przecież już w Piśmie Świętym pojawiają się sformułowania wskazujące na to, że świat doczesny pozostaje w mocy Złego (J 12,31; J 14,30; Ef 2, 1-2).

Myślenie to dochodzi do głosu mocniej w momentach kryzysu: kiedy kierunek rozwoju cywilizacji lub kultury pozostaje w sprzeczności z przyjmowanym przez chrześcijan w danym czasie sposobem myślenia o świecie. Nie musi to być sprzeczność rzeczywista, wystarczy że dochodzi do nieporozumień wynikających ze zderzenia różnych sposobów mówienia.

Z problemem takiej kolizji zetknęli się katolicy na przełomie XIX i XX wieku. Kierunek rozwoju kultury wydawał się wtedy zupełnie wykraczać poza katolickie podejście do świata. Wystarczy przypomnieć, że był to moment, kiedy doktryna katolicka nakazywała traktować historię biblijną jako prawdziwą historię świata, za podstawę do badania Biblii uznawała jej łacińskie tłumaczenie dokonane przez św. Hieronima (a nie rękopisy w językach oryginalnych) i wciąż sprzeciwiała się teorii ewolucji.

Jednym słowem rozbieżności pomiędzy filozofią i teologią katolicką a ówczesnymi naukami przyrodniczymi i humanistycznymi były bardzo duże. Katolicy czuli się zamknięci w twierdzy obrońców prawdy wśród wrogości i kompletnego niezrozumienia. Nie wszyscy jednak. Wielu, których potem uznano za "tych podstępnych modernistów", doszło do wniosku, że katolicyzmowi nic nie przyjdzie zizolowania się i uświęcania własnego sposobu myślenia zamiast pójścia z duchem czasu.

Podstawowym zadaniem chrześcijan jest być solą ziemi i światłem świata, a nie można tego wypełniać, jeśli schowa się pod korcem własnej nieomylności i od tego świata odizoluje. Moderniści zaproponowali więc, żeby do tego świata wyjść. Żeby przestać traktować myślicieli niekatolickich jak głupców, którzy ze złej woli nie chcą przyjąć nauki katolickiej. Żeby być prawdziwie światłem dla świata, trzeba się do tego świata zbliżyć.

Trzeba zrozumieć to, jak i dlaczego myślą inni, także niekatolicy. Trzeba poznać powody, dla których nie zgadzają się z katolicyzmem czy nawet z chrześcijaństwem. Trzeba postarać się zrozumieć, skąd wrogość lub niechęć. A potem zacząć rozmawiać i to w zrozumiałym dla niechrześcijan języku.

Jeżeli chcemy bronić chrześcijaństwa i być apologetami, nie możemy wymagać, żeby ci, których próbujemy przekonać, przyjęli nasze pojęcia tylko dlatego, że twierdzimy, że są najlepsze. A jeżeli nawet są, to żeby kogoś do nich przekonać, trzeba skorzystać z tego, jak ktoś myśli i mówi - opowiedzieć mu o prawdzie chrześcijaństwa w jego języku. Skoro często denerwuje nas, że ktoś wypowiada się o chrześcijaństwie, ignorując podstawowe zasady, na których jest zbudowane, to i my nie powinniśmy wchodzić z butami w cudze myślenie, lekceważąc i depcząc pojęcia, które wypracował i do których jest przywiązany. Polemika to nie jest zadeptywanie.

Już wtedy, na początku XX wieku ten nowy sposób myślenia o katolicyzmie nie ominął i Polski. W 1905 roku Marian Zdziechowski, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, badacz Słowiańszczyzny, filozof i gorący obrońca chrześcijaństwa, pisze krótką broszurkę Pestis perniciosissima. Rzecz o najnowszych kierunkach myśli katolickiej. Protestuje w niej właśnie przeciwko uznawaniu przeciwników chrześcijaństwa za głupców i przypisywaniu im złej woli.

Katolik powinien zachować wolność ducha i być liberałem w tym sensie, że potrafi dostrzec dobre pierwiastki w nawet najbardziej obcym myśleniu. Dopiero wtedy będzie miał szansę zacząć kogokolwiek przekonywać do swoich racji.

Michał Rogalski - historyk filozofii i myśli religijnej, badacz modernizmu katolickiego i innych polskich sporów filozoficznych przełomu wieków XIX i XX, prócz tego student reżyserii teatralnej

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jak bronić chrześcijaństwa?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.