Przepis na Mszę po polsku

Przepis na Mszę po polsku
Tomasz Ponikło

Niezawodna jest metoda obserwacji uczestniczącej: wyobraź sobie, że jesteś z innej planety i masz wziąć udział w Mszy w kościele w Polsce. Oj, nie będzie tu już czego zrzucać na księdza…

Maniera obwiniania kapłanów za jakość sprawowania liturgii bywa naprawdę nietrafna. Bynajmniej nie przekreślam jej słuszności w pewnych przypadkach. Ale upieram się przy tym, że niedbalstwo liturgiczne występuje na potęgę po drugiej stronie ołtarza.

DEON.PL POLECA




Jednostronnym krytykantom można śmiało proponować klasyczny eksperyment, który polega na obserwacji uczestniczącej: bierzesz udział w rytuale, wypełniając zgodnie ze wspólnotową normą obrzędy, mentalnie jednak pozostajesz w roli obserwatora. A w domu możesz potem zanotować przepis na Mszę po polsku.

Jeszcze zanim zaczniesz, pamiętaj: Msza jest bezczasowa i ponaddźwiękowa. Bezczasowa, bo zawsze możesz się spóźnić, byleby zdążyć na Ewangelię, no ostatecznie - na kazanie, bo przecież to jest tu chyba najważniejsze. Ponaddźwiękowa, bo w sumie to nie musisz jej nawet słyszeć. Dlatego stać można gdziekolwiek, podpierać cokolwiek, ponieważ wiadomo, że zasięg promieniowania ołtarza wynosi dobre 50 metrów, więc w dobrą słoneczna pogodę sięga nawet drugiej strony ulicy.

Kiedy Msza już trwa, musisz dostosować się do przyjętego zachowania. Kiedy więc wszyscy wypowiadają jakieś formuły, mów i ty - jeśli już nie całość, to przynajmniej "amen". Zwłaszcza przy wyznaniu wiary. Credo to strasznie długa formuła, którą mówi się z księdzem - a może powtarza za księdzem? W każdym razie ksiądz mówić musi, bo inaczej wszystko się w ustach na opak układa, rozchodzi wzdłuż i wszerz, w różnych częściach kościoła kończy się w różnym czasie. No i najważniejsze: wyznanie wiary to już czas, żeby zacząć sprawdzać, gdzie portfel, gdzie drobne, bo zaraz będą z tacą szli…

Kiedy więc zaczyna się modlitwa wiernych - oby tylko ksiądz nie zmieniał tego refrenu, którego człowiek już się kiedyś nauczył! - rozpoczyna się czas działania. Trzeba połączyć umiejętności werbalne i manualne: pośród zlokalizowanych pieniędzy należy odłożyć odpowiednią sumę, wziąć w garść i nasłuchiwać, oczekiwać, wyglądać ręki z koszykiem na kasę.

A potem jest już klękanie. Klękać trzeba zawsze, a przecież dzwoneczki na klękanie dzwonią nie zawsze! Nie zawsze też wiadomo, kiedy wstać: jedni wstają razem z księdzem, inni są bardziej pobożni i klęczą dłużej. Ale przyznać też trzeba, że klękanie jest dość ryzykowne, można się zachwiać, może więc lepiej pochylić tylko głowę w przód i jednocześnie w tył wypiąć swój własny tył (a co tam ci, co za mną!) - tak chyba lepiej, bo wiadomo, że kolana są delikatne, sportowcy bez przerwy mają ich kontuzję. No a co dopiero spodnie, broń Boże, żeby pobrudzić, zwłaszcza jak na zewnątrz brzydka pogoda, jak teraz, raz deszcz, raz śnieg.

I wreszcie jest coś, co można sobie recytować, a i śpiewać zresztą też, czemu nie, to akurat znamy: Ojcze nasz, któryś jest… jako i my przebaczamy - tak, właśnie tak… I przychodzi czas na znak pokoju. To ma być słowo czy to ma być czynność? Czy wszyscy dostali postrzału szyjnego odcinka kręgosłupa i nie mogą się odwrócić? Czy są jakieś przepisy higieniczne zabraniające podawania dłoni innym uczestnikom? Znowu klękanie. Czas podnoszenia się z klęczek - nieokreślony.

Teraz Komunia. Ale w sumie Komunia jest dla pobożnych, więc oni idą w kierunku ołtarza, a ci mniej pobożni, skoro już są tacy, jacy są, z czystym sumieniem - bo przecież ta Komunia to nie dla nich - mogą iść do wyjścia i wracać domu. To nawet lepiej, bo potem tłok i ścisk mniejszy, kiedy Msza się kończy. Poza tym od czasu Komunii to już człowiek właściwie stracić nie ma czego: ogłoszenia parafialne można przy okazji zobaczyć w gablocie, zresztą rzadko coś ciekawego proboszcz mówi. A że błogosławieństwo? No, przecież człowiek znak krzyża sam potrafi zrobić - i robi wychodząc wcześniej ze świątyni, więc już naprawdę do niczego księdza nie potrzebuje.

Czyli czmychnąć z kościoła trzeba szybko - ksiądz od ołtarza, wierny ze świątyni - bo może tym razem uda się wyprzedzić cały ten tłum, i ciasnotę, i ścisk, dlatego łokcie na wszelki wypadek lepiej mieć w górze. No i tak wciąż, co tydzień, od nowa. Rytuał, rutyna. Księdza wina - bo jednak jakość tej Mszy coś za niska…

Jeśli tego nie widzisz - następnym razem spróbuj wziąć ze sobą na Mszę małe lusterko i dyskretnie trzymaj je w dłoniach. Co zobaczysz?

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Przepis na Mszę po polsku
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.