Co tak patrzycie w niebo?

Co tak patrzycie w niebo?
(fot. shutterstock.com)
Trzeba wyjaśnić pewne nieporozumienie. Nie jest tak, że Jezus fruwał sobie w chmurach przez czterdzieści dni od chwili Zmartwychwstania, a w międzyczasie pojawiał się uczniom na oczy. Za każdym razem przychodził do uczniów z nieba. Teraz wstępuje do Ojca definitywnie. I zostawia nam zadanie do wykonania, a także obietnicę swojej nowej formy bliskości.
"Po rozmowie z nimi Pan Jezus został wzięty do nieba i zasiadł po prawicy Boga. Oni zaś poszli i głosili Ewangelię wszędzie, a Pan współdziałał z nimi i potwierdzał naukę znakami, które jej towarzyszyły" (Mk 16, 20).
I to właśnie najbardziej zadziwia. Zmartwychwstały Pan  każe nam się wziąć solidnie do roboty, i to na ziemi. Nie ma mowy o czekaniu w foteliku z założonymi rękami aż On przyjdzie. Aniołowie w Dziejach Apostolskich niemalże ganią apostołów, że patrzą w niebo jak wryci, zamiast zakasać rękawy i wyruszyć w świat. Wszystko dlatego, że niebo, czyli bycie tuż przy Bogu jak Jezus, z perspektywy Nowego Testamentu to nasz cel, ale najpierw trzeba przejść pewną drogę, a może szkołę odkrywania Jego obecności na ziemi. Nikt  nie przeniesie nas na "tamtą stronę" w specjalnej kapsule czasu. Bo "tamta strona" jest pośrodku nas, tyle że wskutek obecnych ograniczeń czasu i przestrzeni nie doświadczamy jej zmysłami. Nie po to więc stworzono ziemię, by chrześcijanie mogli w miarę znośnie "przeczekać" swój żywot, znieruchomiali z tęsknoty za obiecaną wiecznością. Niebo, a konkretnie królestwo Boże zaczyna się i rośnie na ziemi. Także dzięki nam, wierzącym.
A więc wniebowstąpienie to nie żadne ostateczne pożegnanie i zostawienie uczniów ze słowami: "To by było na tyle, żegnajcie i radźcie sobie jakoś". Gdyby tutaj chodziło o formę rozstania podobną do śmierci krewnego, uczniowie rozeszliby się w ciszy i ze spuszczonymi głowami do swoich domów. Tymczasem, przynajmniej według Ewangelii św. Marka i św. Łukasza, z radością ruszyli w świat. W przeciwieństwie do Wielkiego Piątku, nie czują się opuszczeni i bezradni. Spotkania ze Zmartwychwstałym musiały sprawić, że poczuli się umocnieni, przekonani, że teraz to dopiero się zacznie przygoda.
Wniebowstąpienie to nie koniec, lecz początek. W tym wydarzeniu chodzi o nowy sposób obecności Chrystusa na ziemi. Ziemia z niebem jest spleciona. Najbardziej chyba uderzają mnie ostatnie dwa zdania z dzisiejszej Ewangelii. Chociaż Jezus zasiadł po prawicy Ojca, to jednak współdziała z uczniami, dosłownie "działa razem" z nimi. Czyli wniebowstąpienie nie oznacza też, że Jezus skończył swoje zadanie, wrócił na "wieczny odpoczynek" i przygląda się z góry, właściwie z tronu, co też się na tej ziemi dzieje.
No dobrze. Jeśli Chrystus współdziała z nami, to gdzie ON tak naprawdę jest, skoro Go nie widzimy, nie słyszymy, nie możemy dotknąć? W jaki sposób współpracuje z nami, wierzącymi pielgrzymami?
W życiu codziennym istnieją różne formy współpracy. Na przykład, ktoś robi ze mną dokładnie to samo co ja. Mógłbym się obyć bez jego pomocy, ale zawsze to raźniej, szybciej i wydajniej,  jak się razem coś tworzy. Współpraca zachodzi też wtedy, kiedy robimy coś razem, ale każdy wnosi swój niepowtarzalny wkład. Na przykład, podczas budowy domu. Jeden stawia mury, drugi wykonuje instalacje elektryczne. W ten sposób się uzupełniamy.  
Nawet jeśli idę z kimś w góry lub biegam, to obecność drugiego człowieka zagrzewa mnie, motywuje, wpływa na moje ambicje: przecież nie mogę być gorszy, nie mogę się tak łatwo poddać, chociaż sapię jak lokomotywa parowa a nogi mam jak z waty. W pojedynkę pewnie nieraz bym się zniechęcił, ale kiedy widzę, że ten obok ciągnie do przodu i mnie od razu sił przybywa. To też jest współpraca.
To proste: jeśli mamy wspólny cel, razem zrobimy więcej i lepiej niż w pojedynkę. Najlepszy pracownik to taki, który potrafi współpracować z innymi. A więc przyznaje, że nie jest wszechwiedzący, nie posiadł wszystkich umiejętności, i nie uważa, że wszystko robi najlepiej. Wniebowstąpienie to święto wspólnoty Kościoła.
Co to więc znaczy, że Jezus z nami współpracuje? Czy prowadzi nas za rączkę? "A teraz dziecko zrób to, a potem tamto". Jezus współpracuje z nami, nie wyręczając nas od tego, co możemy zrobić o własnych siłach. Natomiast pomaga przekraczać to, co po ludzku niemożliwe. Chroni przed ewangelicznym "ukąszeniem przez węża, zatrutym napojem, chorobą". To są  znaki, że Pan wspiera nas zwłaszcza tam, gdzie doświadczamy naszych granic.
Z drugiej strony, Jezus mówi: "Beze mnie nic nie możecie uczynić". Nawet nasze naturalne zdolności, którymi posługujemy się w wypełnianiu naszego powołania, są darem Boga. I już sama wiara w to, że On jest blisko, pomaga. Czasem wydaje się, że kiedy drugi człowiek przeżywa spore trudności, to może nawet się z nim nie spotykać, bo jak mu tu pomóc, co wskórać, co powiedzieć? Okazuje się, że często ważna jest obecność, bycie przy takim człowieku, aby poczuł, że nie jest sam.
Nasze przygotowanie do nieba polega na dobrym wykonywaniu tego, co do nas należy, pamiętając równocześnie, że nie żyjemy tylko dla siebie, lecz dla Pana, dla innych. Wszystko w życiu chrześcijanina ma znaczenie, nawet mycie podłogi i obieranie kartofli. Ważne jest, jak się to robi, z jakim nastawieniem i dla kogo. Co więcej, to, co robimy jest świadectwem, głoszeniem Dobrej Nowiny, że ten świat już został wzięty do nieba, choć jeszcze tego nie widzimy w pełnym świetle.

 

DEON.PL POLECA

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Co tak patrzycie w niebo?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.