Jesienne chochoły na Manhattanie

Jesienne chochoły na Manhattanie
Zasępienie nad krajobrazem. Który oddaje kolory i stan duszy bohatera. Pejzaż wewnętrzny (fot. SpecialKRB / flickr.com)
Magdalena Wypych / slo

Pojawiły się jesienne chochoły. Nawet jeśli są tylko figurami stylistycznymi z powieści Wyspiańskiego, wyraźnie poczułam ich obecność na środkowym Manhattanie wraz z nadejściem października. Dziwna mgła połączona z chłodem, ciemność i zapach mokrego siana. Chochoły pokazywały się bohaterom w ważnych momentach życiowych lub całkiem przypadkiem.

Chochoły przemykały niespiesznie Manhattanem, padały deszcze niespokojne i było ciemno. To były te dni, gdy kręciłam się pomiędzy zajęciami z baletu a gorącą czekoladą z hotelowego lobby, oczekując na jakąś wiadomość, która skieruje gdzieś ten dzień i zastanawiając się, z jakiego powodu nie ma mnie jeszcze w domu. Takie snucie się na siłę w kwadratach. Panpsychizm. Wewnętrzne skupienie twórcy. Wizje eschatologiczne. Zasępienie nad krajobrazem. Który oddaje kolory i stan duszy bohatera. Pejzaż wewnętrzny. Więcej chochołów na ulicach.

Gdy snucie stawało się senne, odwiedzałam. Stałam się tym samym częścią japońskiej komuny w Mieście. Znam wszystkie japońskie bary oraz barmanujące w nich Japonki, zresztą wszystkie tańczą w mojej szkole.

Wymieniamy krzyki powitania, dostaję sok albo małe piwo i oglądam telewizję. Japonia musi być krajem samotnych ludzi, myślę, ludzi śpiewających z samotności. Pojedyncze miejsca dla jedzących sushi i brak stolików w barach: albo siada się samotnie przy barze, albo idzie się z dziewczyną do pokoju karaoke.

"Jedz zawsze gotowane pożywienie, to będziesz zdrowa" – mówiła babcia. Babciu, babciu, dobrze, że nie dożyłaś czasów, w których ludzie przestali gotować w domu i jedzą na mieście surowe ryby.

Dlaczego w mgłach jesiennych nie dostrzegam obrazów Turnera, nokturnów Chopina chociażby, tylko te chochoły? Może chodzi o chocholi taniec? Chocholi taniec coś symbolizował. To było ważne, kiedyś nabijano mi tym głowę, tymi dziewiętnastowiecznymi zmorami, pisanymi rygorystycznym wierszem, wbijano mi to, zamiast uczyć, jak zarabiać pieniądze. "Taniec chocholi był bardzo ważnym motywem w dramacie; obrazował odrętwienie, marazm i bierność narodu polskiego. To symbol niemocy Polaków do czynu zbrojnego w celu odzyskania ojczyzny". Problem zdezaktualizował się. Teraz ja, w japońskich barach, w amerykańskich miastach, utraciwszy ukochaną ojczyznę na własne życzenie, nie jem gotowanego.

Chochoły to nie tylko uśpienie i niemoc, to stwór, który tworzy się oplatając krzak słomą, obchodząc go dookoła, kręcąc się w kółko. Może już nadszedł czas, by przenieść jaśnie nowojorskość swoją nad Wisłę.

Tymczasem w japońskim barze ktoś się do mnie odezwał. Rozmowa skupiła się na krytyce kultury, co było lepsze od wymiany raportów z życia dwóch nieznajomych ludzi. Bary japońskie wyzwalają we mnie Teorie????:
"Na świecie jest coraz mniej nowego. Wskrzeszamy teraz tylko dawnych bohaterów".

Uważam, że to jest dobry argument, iż świat się kończy. Powstają już tylko kolejne części starych filmów, nowe adaptacje starych książek, reemisje z okazji trzydziestolecia musicali. Nawet smerfy powrócą w wersji filmowej.

"Coraz trudniej napisać jest nowe libretto" – mówi Japończyk i widać, że sam próbuje – historię, która nie będzie czegoś powieleniem, nie będzie do czegoś porównana. Najlepiej sprzedają się znane wywieszki".

Zgadza się. Znane nazwiska również. Autor raz nazwany geniuszem będzie eksploatowany w nieskończoność. Ludzie szukają autorytetów, pożądają bohaterów, małych bogów, w których można uwierzyć, bo oni coś wiedzą albo tylko dobrze wykombinowali, a my chcemy wiedzieć, na czym polega ta tajemnica.

Japończyk podejrzewa, że tajemnica kryje się w sumie pieniędzy na ich koncie, za to ich wielbimy i szanujemy. Ale ja dzisiaj wierzę, że oni osiągnęli nieśmiertelność, o którą wszystkim nam chodzi.

Człowiekiem podobno kieruje strach przed śmiercią, przed niebytem. To jego główny motor działań. Sława daje nieśmiertelność. Może dlatego każdy pragnie sławy, dlatego celebruje się tych, co ją osiągnęli.

Zbliżała się ostatnia lekcja baletu tego dnia. Pożegnałam się więc z Japończykiem i podążyłam bez entuzjazmu do szkoły, w górę ulic.

Zawsze będę wspominać moje wędrówki po Midtown. Każdego dnia żyję tu pomiędzy 53 a 56 Ulicą, znam tu każdy róg, każdy sklep, każdy bar i deli. Wiem, gdzie i za ile mniej można zjeść i jak można wykorzystać pewne miejsca przeznaczone dla bogaczy. Kiedyś w toku myślenia ustaliłam: nie zginę jako bezdomna. Nikt nawet nie zauważy, że jestem bezdomna, nawet ja sama. Przede wszystkim mam klucze do galerii i nigdy ich nie oddam.

Miejsce na 5 Ave. z horrendalnym czynszem powinno być należycie wykorzystane: w dzień galeria, w nocy moje mieszkanie z łazienką. Każdego poranka wędrowałabym z ręcznikiem trzy ulice wyżej, by wziąć prysznic w szkole. Wykorzystawszy kontakty w deli, uzyskałabym dostęp do śniadań. Na trzecim piętrze budynku, do którego też mam klucze, znajduje się cafeteria, gdzie bardzo specjalny kucharz gotuje jedzenie dla uprzywilejowanych, tylko po sześć dolarów za zestaw, tyle mogłabym wyżebrać śpiewając w metrze. Mogłabym nawet skolekcjonować garderobę przeczesując worki na śmieci wzdłuż 5 Ave., czy aby Prada czegoś nie wywaliła za brak guzika. Można by żyć.

W lobby szkoły zatrzymał mnie portier Oscar. Był zaaferowany, bo miał dla mnie informacje na temat tajemniczego pokoju, gdzie Woody Allen pisał kiedyś komedie. Pokój dziwnym pomysłem zamurowano i nie było po nim śladu. Oscar w toku prywatnego śledztwa (portierzy śmiertelnie się nudzą) ustalił, że pokój jest zamurowany we wnęce na półpiętrze, tam, gdzie są prysznice. Abstrahując od sensu, poszłam na górę posiedzieć trochę na podłodze pod prysznicami, antycypując przypływ natchnienia. Prawdziwi katolicy tak robią w kościołach.

Z dołu dochodziły dźwięki pianina, które akompaniowało lekcji baletu. Kompozycja była jakaś postmodernistyczna, raczej wymyślona, ale za każdym powtórzeniem nabierała sensu. Musiał grać Mark. Przy nim balet nabierał więcej sensu. Tak, to na pewno on, Mark lubił kończyć prawą ręką na końcu skali. Za baletem będę tęsknić strasznie. Zeszłam więc na dół, by dokończyć moje klasyczne wykształcenie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jesienne chochoły na Manhattanie
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.