Ferie w domu cz.5. Jak zdobyliśmy bieguny

Ferie w domu cz.5. Jak zdobyliśmy bieguny
(fot. shutterstock.com)
Joanna Winiecka-Nowak

Wszystko mija, nawet najdłuższa żmija. Do końca zimy zostały tylko trzy tygodnie. Ferie szkolne były już za nami, gorączki też już przechodziły. Postanowiliśmy sfinalizować naszą podróż dookoła świata zdobywając biegun południowy i północny. Rekordowo, bo obydwa w trzy dni.

Zaczęło się od globusa

Tym razem przygotowania do wyprawy zaczęliśmy od obejrzenia globusa. Średnio nadaje się jako narzędzie nawigacyjne w terenie, pozwala za to wyrobić sobie pogląd ogólny na lokalizację interesującego obszaru. Sprawdziliśmy więc w pierwszej kolejności, gdzie się znajdujemy. Później znaleźliśmy zwiedzane przez nas wcześniej kontynenty. Następnie zaś rzuciliśmy okiem na Antarktydę i Arktykę - tereny, na których jeszcze nie byliśmy. Nawet na tej trójwymiarowej mapie było tam zdecydowanie biało. Porozmawialiśmy trochę o tym, co to jest biegun (najstarszemu wspomnieliśmy o biegunach magnetycznych). Przy okazji zbadaliśmy gdzie jest równik, równoleżniki i południki. Tak tylko na zapas, gdybyśmy się zgubili podczas eskapady. Podsumowując całość narysowaliśmy wspólnie wielką mapę Ziemi. Mama naszkicowała ołówkiem na szarym papierze kształt naszego Globu i położenie kontynentów. Reszta poprawiała linie pisakami, kolorowała kredkami i podpisywała, co umiała.

Po obiedzie skoncentrowaliśmy się na specyficznych warunkach klimatycznych panujących na Krańcach Ziemi. Przejrzeliśmy pobieżnie zdjęcia w albumach sprawdzając, dlaczego tereny te są narysowane na globusie na biało. Przeczytaliśmy też szereg ciekawostek z gazetek podróżniczych dla dzieci (Hip hip hura! Niech żyje Babcia!). Towarzystwo oniemiało usłyszawszy na przykład, że grubość pokrywy lodowej może wynosić aż cztery kilometry, czyli tyle, ile jest w stanie przejść dziecko przez godzinę. Oszałamiająca była też panująca tam temperatura - przy odnotowanych w stacji Wostok -89,2°C  zamarza benzyna, a kable elektryczne kruszą się po dotknięciu.

DEON.PL POLECA

Zorza, noc polarna, halo i inne cuda

Bliżej przyjrzeliśmy się również zagadnieniu dnia i nocy polarnej. Pamiętając o odpowiednim nachyleniu, naśladowaliśmy ruch obiegowy Ziemi (globusa) wokół Słońca (lampki bez abażuru). Faktycznie, jeden z biegunów był stale zalany słońcem, drugi pozostawał w cieniu. W ten sposób podniosła się świadomość społeczna - niezbędna do życia zawodowego i prywatnego. Zrozumiałym stał się na przykład pewien stary dowcip (Policjant pyta Eskimosa: Co Pan robił w nocy z 23 kwietnia na 21 sierpnia?).

W dalszej kolejności zwróciliśmy uwagę na niebo i na lokalne cuda przyrody - zorzę polarną i mniej znany efekt halo. Tu posłużyliśmy się krótkimi filmikami z Internetu. Jeden z nich miał bajeczną oprawę muzyczną - utwór Northern Lights norweskiego kompozytora Ola Gjeilo. Używając resztek silnej woli powstrzymaliśmy się przed odtworzeniem filmiku po raz czwarty i zabraliśmy się do zajęć plastycznych.

Czas był już na to wielki - główny organizator wyprawy musiał zasiąść do pracy przy komputerze. Z tego powodu zrezygnowaliśmy z techniki "mokro na mokrym", która pasowałaby chyba najlepiej. Dzięki niej namalowana akwarelami zorza rozpływałaby się po wilgotnej kartce. Zamiast tego na stole pojawiły się kredki (w tym jedna "magiczna" - o kolorowym rysiku), blok rysunkowy oraz dziurkacze w kształcie piesków i gwiazdek. Wkrótce na kartkach widniała aurora australis mieniąca się na tle usianego gwiazdami nieba. U dołu kartek stały za to zaprzęgi foksterierów tęsknie oglądających spektakl. No cóż, nie mieliśmy dziurkaczy z pieskami husky…

Przy okazji uprawiania sztuki starszaki powycinały trochę śnieżynek, którymi ozdobiły abażur w swoim pokoju. Opowiedziały maluchom o tym, że każda śnieżynka jest inna, choć wszystkie powstają w ten sam sposób - z drobnych kryształków lodu unoszących się w powietrzu. Wieczorem odbyła się też kąpiel doświadczalna. Każdy z uczestników wydarzenia mógł obserwować lodowe góry pływające po powierzchni wody. Zatapianie lodowych kostek było pasjonujące nawet dla najmłodszego zdobywcy Antarktydy. Szkoda tylko, że trwało tak krótko. Wnioski końcowe były dwa. (1): Lód jest lżejszy od wody - ma mniejszą gęstość od niej (zajmuje więcej miejsca), dlatego wypływa.  (2): Woda w Oceanie Arktycznym jest zimniejsza od wody w Oceanie Wannowym.

Prosto na Ziemię Królowej Maud

Następnego dnia wyruszyliśmy wzdłuż dziesiątego południka prosto na Ziemię Królowej Maud. Szczegółowe zwiedzanie Szóstego Kontynentu zaczęliśmy od wizyty na stacjach badawczych - rosyjskiej Wostok oraz polskiej, imienia Henryka Arctowskiego. Przejrzeliśmy zdjęcia ukazujące warunki pracy naukowców oraz przedstawiające lokalną faunę.  W konsekwencji Młodzież narysowała serię pingwinów w wersji by day i by night, pierwszą węglem na białej kartce, drugą - pastą do zębów na czarnej. W trakcie zabawy mama czytała na głos opowiadanie "Zaczarowana zagroda" Centkiewiczów, w którym te nielotne ptaki zrobiły psikusa naukowcom ze Stacji.

Zabawne wyczyny zwierzaków zachęciły nas do rozkręcenia Poobiedniej Zimowej Olimpiady. Wśród konkurencji znalazł się wyścig po krach (rozłożonych na ziemi kartkach papieru) oraz bieg z jajem na nogach (w niezastąpionej roli gumowa piłka). Przyznano cztery równorzędne pierwsze miejsca, wydano nagrody - bezy przypominające czapy lodu i ogłoszono czas zabaw dowolnych. Młodsza część sportowców przeniosła się mentalnie do cieplejszych krajów, gdzie zajęła się opieką nad potomstwem - lalkami bobaskami. Starsi wrócili do rysowania i wyprodukowali sporą ilość miniaturowych fok, albatrosów i innych antarktycznych zwierząt. Rysunki te zostały następnie przyklejone do mapy wykonanej poprzedniego dnia.

Przy kolacji na ostatek wykonaliśmy jeszcze jedno doświadczenie - sprawdziliśmy, dlaczego pingwiny natłuszczają swoje pióra. Złożyliśmy dwa papierowe ręczniczki w kostkę, wierzch jednego posmarowaliśmy masłem. Następnie skropiliśmy ich powierzchnię wodą. Pierwszy ręczniczek szybko cały się zmoczył. W tłusty papier krople nie wsiąkały i łatwo dawały się strzepnąć, przez to pozostał on suchy. Ot i cała tajemnica.

Grenlandia, biegun północny i Inuici

Następnego dnia zapakowaliśmy się na grzbiet pewnego płetwala błękitnego i wyruszyliśmy z nim w wędrówkę na biegun północny. Przy okazji poszukaliśmy informacji o tym ogromnym ssaku. Najciekawszym znaleziskiem (link z Wikipedii) było zdjęcie przedstawiające go w naturalnych rozmiarach. Samo tylko oko zajęło pół ekranu. Nie zrażeni, podobnie jak Pan Maluśkiewicz, odbyliśmy podróż z głowy w stronę ogona. Po przewinięciu dwudziestu jeden ekranów przestaliśmy liczyć, a byliśmy dopiero gdzieś w połowie brzucha.

Na ląd wyskoczyliśmy dopiero na Grenlandii. Dzięki wyobraźni i literaturze parafachowej odwiedziliśmy wioskę Inuitów, którzy już nie są Eskimosami, choć nadal zgodnie ze starą nazwą jedzą mięso. Obejrzeliśmy wnętrze igloo i zapoznaliśmy się z ich mało wegetariańską dietą. Kiedy już ochłonęliśmy ("… a przysmakiem są larwy owadów wygrzebywane z futra karibu oraz strawione porosty z jego żołądka"), postanowiliśmy zabawić się w bardziej apetyczne łowienie rybek. Mama wycięła je z tektury i wsadziła im do pyszczków spinacze biurowe. Później z kijka i sznurka zakończonego haczykiem (rozwiniętym częściowo spinaczem) zrobiła wędkę. Towarzystwo zasiadło nad przeręblą w dywanie, a po udanych połowach skonsumowało kilka prawdziwych ryb z surówką i ziemniaczkami.

Tego dnia nie mogło również zabraknąć arktycznych robótek ręcznych. Makieta wioski inuickiej prezentowała się przepięknie. Aż po sam horyzont kartonu rozciągały się śnieżne pola wykonane z papieru toaletowego. Monotonię krajobrazu urozmaicały lodowe bloki ze zmiętego celofanu oraz jedno wiaderkowo-serkowe igloo, profesjonalnie obklejone prostokątami wyciętymi z białej kartki. Przed igloo stał jego właściciel (lalka odziana w najcieplejsze ubranka, dodatkowo owinięta gdzieniegdzie ekologicznym futrem z waty) oraz sanie z pudełka od herbaty z zaprzęgniętymi plastikowymi pieskami. Znowu nie husky...  Korzystając z takiej scenerii przeczytaliśmy kolejne opowiadanie Centkiewiczów, tym razem o Anaruku, chłopcu z Grenlandii.

Pod koniec dnia uzupełniliśmy naszą mapę rysunkami zwierząt Dalekiej Północy, między innymi niedźwiedziem polarnym, morsem oraz karibu. W ten sposób nasza podróż Dookoła Świata dobiegła końca, a my zabraliśmy się do bardziej przyziemnych czynności. Pocieszyliśmy się, że wkrótce następna podróż. Bo jeszcze tylko marzec, kwiecień, maj, czerwiec i wakaaacjeee…

***

Zobacz również:

Ferie w domu cz. 1. Podróż do Afryki

Ferie w domu cz. 2. Azja

Ferie w domu cz. 3. Na podbój oceanów!

Ferie w domu cz. 4. Ameryka

Ferie w domu cz. 5. Jak zdobyliśmy bieguny

Nie przetrzymuj dzieci w domu!

Pomysły na kostium balowy dla dzieci

***

To ostatni z cyklu "Ferie w domu", jesteśmy ciekawi waszych propozycji. Wystarczy, że na Facebooku lub Twitterze opiszecie swój pomysł i oznaczycie go hasztagami #naferie i #deonpl. Najciekawsze sugestie nagrodzimy książkami Wydawnictwa WAM.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ferie w domu cz.5. Jak zdobyliśmy bieguny
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.